Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Runmageddon: Pleszewianie zdobyli tytuł Weteranów Runmageddonu!

RED
Runmageddon 2016
Runmageddon 2016 Magdalena Sobczak Foto Adventure
Grupa Domer po raz kolejny wzięła udział w ekstremalnym biegu - Runmageddon. Tym razem wybrali dystans - hardcore, zdobywając tytuł Weteranów Runmageddonu. Na koniec sezonu, Tomasz Kosmala opowiada o formule biegów Runmageddon oraz o tym, dlaczego członkowie grupy Domer, to już nie tylko koledzy z pracy, ale bracia.

Runmageddon to seria ekstremalnych biegów z przeszkodami odbywającymi się przez cały rok w całej Polsce. Formuła biegu polega na pokonaniu określonego dystansu wraz z odpowiednią ilością przeszkód, których intensywność zależy od poziomu trudności. Runmageddon dzieli się na trzy podstawowe poziomy trudności: Rekrut to 6 km i 30 przeszkód, Classic to 12 km i 50 przeszkód i Hardcore 21 km i 70 przeszkód. Rzadko jednak się zdarza żeby organizatorzy trzymali się zapowiedzianego dystansu, zazwyczaj trasy mają o kilka kilometrów więcej. Ponadto jest wiele imprez towarzyszących takich jak mały bieg dla dzieci i młodzieży Kids i Junior oraz Intro dla niezdecydowanych, czyli 3 km. Dla głodnych emocji przygotowano także Runmageddon Games równoległe, dwuosobowe wyścigi na krótkim dystansie.

Gdy rozpoczynaliśmy przygodę z Runmageddonem nikt z nas nie podejrzewał, że pół roku później będziemy nosić na piersi medal Weterana. Weteran to tytuł, który zdobywa każdy, kto w ciągu jednego sezonu ukończył wszystkie trzy biegi: Rekruta, Classica i Hardcora. Na każdym z tych biegów zdobywa się jedno ramię gwiazdy, która po złożeniu prezentuje obraz czaszki. Dodatkowo otrzymujemy ramkę, w której gwiazdę można umieścić.

W tym roku przebiegliśmy dwa Rekruty. Jeden w Poznaniu, drugi we Wrocławiu. Potem przyszedł czas na Classica w Gdyni i na koniec Hardcore na Pustyni Błędowskiej. Pojechaliśmy tam we czterech Tomek Kosmala, Maciej Działoszyński, Rafał Kowalski i Marcin Tadus. Dodatkowo towarzyszyła nam żona Tomka Dorota i koleżanka Rafała Magda Sobczak. Dziewczyny zabrały ze sobą aparaty i robiły nam na trasie zdjęcia. Wyjechaliśmy wcześnie, bo o godzinie piątej rano w niedziele. Startowaliśmy w serii o godzinie 11:00. Na miejsce przyjechaliśmy na półtorej godziny przed startem. Przywitała nas paskudna pogoda, strasznie wiało, było zimno i padał deszcz. To miał być prawdziwy hardcore i mocne zakończenie sezonu. Pobraliśmy pakiety startowe i przebraliśmy się w nasze teamowe koszulki. Na ten bieg bardzo dobrze się przygotowaliśmy. Mając na uwadze, że do pokonania mamy 21 km, które z pewnością nie są zwyczajnym półmaratonem, musieliśmy mieć dużo energii. W końcu okazało się jednak, że trasa miała 24 km, a do pokonania było ponad 90 przeszkód. Cała trasa wiodła przez lasy i piaski pustyni. W plecakach mieliśmy żele energetyczne i batony oraz w bukłaku specjalny napój z elektrolitami.

Dobre humory nas nie opuszczały. Mimo tego, że byliśmy trochę zdenerwowani, byliśmy także dobrej myśli. Jesteśmy tu razem i wiemy, że nikt nikogo na trasie nie zostawi, a sens startowania w takiej imprezie razem nabiera nowego wymiaru. Sprawdzamy tutaj nie tylko siłę swojego organizmu, ale także charaktery. Przed startem jeszcze mała rozgrzewka i ruszamy. Zaczyna się piekło. W dymie, wraz z hukiem wystrzału z karabinu ruszamy biegiem w las. Po przebiegnięciu niespełna 500 metrów zbiegamy ze ścieżki wprost do strumienia. Woda jest lodowata, sięga nam do pasa. Przez ten strumień idziemy prawie półtora kilometra. Momentami strumień zamienia się w bagno. Bardzo szybko nogi odczuwają piekielny ból spowodowany lodowatą wodą, która jak tysiące szpilek wbija się w mięśnie. Gdy widzimy brzeg możemy wreszcie odetchnąć i się przegrupować. Marcin pobiegł dalej sam, my poczekaliśmy za sobą i razem, w trójkę kontynuowaliśmy bieg. Dalej drogi prowadzą przez pustynię. Do mokrych rzeczy przykleja się piasek, który utrudnia bieg. Zaczynają się przeszkody. Ścianki, liny, zasieki. Co jakiś czas czeka na nas runda z obciążeniem, czyli małe kółeczko z workiem z piaskiem lub belką. Pilnujemy zegarka, bo limit czasu na przebiegnięcie całej trasy to 7 godzin, jednak na 14 kilometrze był punkt pomiarowy. Jeżeli w tym miejscu będziemy mieli czas dłuższy niż 4 godziny zostaniemy usunięci z trasy. Także presja jest bardzo duża.

Pokonujemy kolejne kilometry. Szukamy pierwszego punktu z wodą, który miał się znajdować na 7 kilometrze. Gdy tam docieramy mamy na zegarku 1 godzinę i 45 minut biegu. Nie jest źle, tym bardziej, że teraz już nie czeka na nas żadne bagno. Pilnując odpowiedniego dawkowania żeli energetycznych biegniemy dalej. Na punkt kontrolny na czternastym kilometrze docieramy ze świetnym czasem. Mamy tutaj 2 godziny i 40 minut. Pokonaliśmy dystans 14 km szybciej niż miesiąc wcześniej 12 km na Classicu w Gdyni. Chwila przerwy, ciepła herbata, magnez i banany. Na punkcie palą się ogniska. Ale nie zostajemy tutaj za długo, lecimy dalej. W tej okolicy dołączyła do nas Magda, która razem z aparatem, robiąc nam zdjęcia przeszła prawie połowę trasy. Teraz już nic nas nie może zatrzymać. Mamy niecałe 7 km do mety, a mocy w nogach nie ubywa. Maciej walczy z kontuzją pleców i nóg, ale dzielnie pokonuje kolejne kilometry i przeszkody. Czekamy za sobą i nie ma mowy żeby pobiec do przodu zostawiając Macieja samego.

Na koniec wylądowaliśmy ponownie w bagnie i cali od błota, brudni i mokrzy wbiegamy na metę. Tutaj postawiono w ciągu aż cztery przeszkody, aby na koniec jeszcze wycisnąć z nas ostatnie resztki sił. Najpierw „lodowa”, czyli kontener z woda i lodem, w którym trzeba się zanurzyć aż po czubek głowy. Potem „helikopter” czyli metalowa drabinka. Dalej 4-metrowa ściana i na koniec drużyna rugbystów, która ma za zadanie utrudnić nam pokonanie linii mety.

Cały dystans, czyli 24 kilometry pokonujemy z czasem 4:49. Ale w sumie miejsce, które zajęliśmy i czas nie ma tutaj znaczenia. Ogromnym sukcesem jest samo pokonanie tej morderczej trasy. Jesteśmy strasznie z siebie dumni, bo kończąc Hardcora zdobywamy upragniony tytuł Weterana Runmageddonu. Dostajemy gwiazdy i świetne koszulki w barwach narodowych.

Runmageddon to niesamowite przeżycie, a zdobycie Weterana zostanie w głowach do końca życia. Na pewno nie osiągnęlibyśmy tego sukcesu gdybyśmy sobie nie pomagali. Słowo drużyna jest tutaj kluczowe, ponieważ pokonując kolejne kilometry wiesz, że możesz liczyć na przyjaciela, który biegnie z tobą ramię w ramie i wiesz, że ten przyjaciel tak samo może liczyć, że w chwili słabości podasz mu pomocną dłoń. Nie jesteśmy już kolegami z pracy, nie jesteśmy już tylko przyjaciółmi, jesteśmy braćmi, którzy pokonali piekło żeby sprawdzić swoje charaktery, jesteśmy braćmi, którzy poświęciliby wszystko aby pomóc drugiej osobie, jesteśmy rodziną Runmageddonu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pleszew.naszemiasto.pl Nasze Miasto