Historia Antoniego Utowko z Brzezia, mogłaby posłużyć niejednemu producentowi za scenariusz filmowy. Urodził się w 1919 roku na Wileńszczyźnie w rodzinie polskiego rolnika. Służył w Armii Czerwonej a po dezercji z wojska, wstąpił do partyzanckiego oddziału Armii Krajowej i walczył przeciwko Niemcom w okręgu nowogrodzkim. Po ,,oswobodzeniu’’ Wileńszczyzny przez Sowietów został wtrącony do więzienia. Przeszedł piekło sowieckich łagrów. Z jednego z takich obozów w okolicach Igorowska podjął nawet próbę ucieczki. Łącznie za drutami spędził 11 lat. Nigdy nie wyrzekł się polskości, choć gdyby to uczynił bez wątpienia polepszyłby swój los. Mieszkaniec Brzezia zmarł 2 stycznia 2002 roku w wieku 82 lat w wolnej Polsce, na kilka tygodni przed jubileuszem 50-lecia pożycia małżeńskiego. Pozostawił po sobie zeszyt pełen wspomnień. Zaczął je spisywać pod koniec życia. To tragiczna w treści i w wymowie opowieść o życiu młodego Polaka wciągniętego w tryby stalinowskiej machiny terroru.
– Mąż rzadko rozmawiał ze mną na temat swojej przeszłości. Bał się, może nie tyle wspomnień, co tego, że ktoś może na niego donieść do bezpieki – mówi dziś 82- letnia Gabriela Utowko.
– Pobyt na Syberii wywarł na nim głębokie piętno. W nocy śniły mu się koszmary, często budził się zlany potem i wykrzykiwał coś po rosyjsku.
Początek jego gehenny sięga 1941 roku. W maju, wówczas 22-letniego Polaka, władze radzieckie powołały do wojska. Trafił do 666 pułku haubicznego, do pododdziału zwiadowczego. W powietrzu czuć już było atmosferę wojny niemiecko-bolszewickiej, która wybuchła 22 czerwca – ,, wirałomnaja napadienia Giermanii’’, takiej treści komunikat usłyszeliśmy tego dnia przez głośniki. Jaka to była radość, w nas kresowiakach, na wieść, że nasi odwieczni wrogowie wzięli się za łby.
–Mieliśmy jeden cel, dotrzeć na front i nie walczyć po stronie wrogów, tylko za wszelką cenę powrócić do domu – napisał w swoich wspomnieniach Utowko.
Po dwóch tygodniach podróży eszelonem dotarli na Białoruś. Rosjanie nie dowierzali jednak zbytnio Polakom i wszystkich przydzielono do taborów. Antoni trafił do sztabu. Woził furmanką ekwipunek sztabowy. Wojna trwała już na dobre, na froncie panował chaos a Armia Czerwona cofała się w popłochu. Któregoś dnia, za namową rosyjskiego starszyny, wraz z kilkoma innymi ,,krasnoar-miejcami’’ zdezerterował z pułku. Pod Bychowem dostali się do niemieckiej niewoli. Z grupą innych jeńców Antoni został przewieziony do Mińska, gdzie pracował na rzecz Niemców. Uciekł stamtąd w przebraniu kołchoźnika i po wielu dniach dotarł do rodzinnej wsi Wężowszczyzna w województwie nowogrodzkim.
Pod koniec 1943 roku wstąpił do jednego z lidzkich oddziałów AK, do oddziału partyzanckiego porucznika ,,Krysia’’ Obrał pseudonim ,,Lew’’. Wziął udział w kilku bitwach z hitlerowcami aż nadszedł 1944 rok i padł rozkaz koncentracji oddziałów AK, które szły wyzwalać Wilno. W ataku na Wilno już nie uczestniczył. – Nasz batalion stacjonował w tym czasie w lesie niedaleko Miednik. Wkrótce pojawiło się tam dużo sowieckich wojsk, a z samolotów zrzucono ulotki wzywające nas do poddania się i złożenia broni. Po rozbrojeniu Sowieci zagnali nas do Miednik. Spaliśmy pod gołym niebem. Po jakimś czasie przyjechał do nas polski kapitan w towarzystwie uzbrojonych Rosjan. Zaproponował, byśmy wstąpili do armii Berlinga. Kazał nam podpisać, że zrzekamy się przynależności do AK i nakazał złożenie drugiej przysięgi. Odmówiliśmy. Na pożegnanie powiedział nam tylko, że czeka nas długa i ciężka droga – pisze dalej w swoim pamiętniku Antoni Utowko.
Załadowali ich do bydlęcych wagonów, po 83 osoby do każdego. Wcześniej żołnierze NKWD kazali im się rozebrać do naga i dokładnie sprawdzili. Zaglądali nawet w odbyt. Na dworze panował upał. Wagony były bez prycz, okna zaciągnięte drutem kolczastym a za ubikację służyła im ,,parasza’’, czyli specjalny kocioł. Do jedzenia mieli tylko suchary i słoną rybę nazywaną ,,kamsą’’. Wieźli ich tak przez dwa tygodnie. – Byliśmy przekonani, że Sowieci zrobią z nas drugi Katyń. Dojechaliśmy do Kaługi. Czwórkami już bez eskorty przeszliśmy przez miasto do koszar. Łaźnia, dezynfekcja. Dostaliśmy ćwiczebne karabinki a po pewnym czasie sowieckie mundury. Zamiast orzełków nosiliśmy teraz gwiazdy. Mieliśmy złożyć przysięgę i wyruszyć na front. Złożenia przysięgi odmówiliśmy. Uznaliśmy, że jesteśmy Polakami, przysięgaliśmy Polsce i tej przysiędze pozostaniemy wierni – czytamy w zapiskach Antoniego Utowko.
Po odmowie złożenia sowieckiej przysięgi, wszyscy trafili do łagru w Igorowsk, gdzie pracowali przy wyrębie lasu. – Mieszkaliśmy w ziemiankach, spaliśmy na nagich pryczach, dokuczały nam pluskwy i pchły. Zimą śnieg sięgał jednego metra, a w lecie żarły nas komary. Wyżywienie było marne, praca zaś ciężka - 10 metrów sześciennych drewna na piłę – wspomina Antoni Utowko.
Pisze, że w pięciu zaplanowali ucieczkę. Nagromadzili żywności i w kwietniu ruszyli na zachód, w kierunku Polski. Gdy skończyły się zapasy jedzenia, gotowali szczaw i łapali jeże. Po ugotowaniu były podobno bardzo smaczne. Po drodze udało im się złapać kozę, którą upiekli. Najedli się wówczas do syta.
W trzecim tygodniu od dnia ucieczki z Igorowska weszli na torfowisko. Schronili się w budce krytej słomą i zasnęli. Rano zbudzili ich rybacy, którzy łowili ryby na pobliskim jeziorze. Od nich dowiedzieli, że niedaleko znajduje się duży łagier a w okolicy roi się od patroli NKWD.
Zdecydowali się iść w kierunku Moskwy. Trzy dni później pojmali ich enkawudziści. Przetransportowali ich do łagru na bagnach. – To był łagier śmierci, gdzie skazańcy pracowali przy wydobyciu torfu. Polaków było niewielu. Do roboty używali brezentowych spodni, na nogach mieli ,,bachiły’’, czyli coś w rodzaju gumowych butów. Przez cały dzień wynosili koszami torf i układali w stogi. Przy tej robocie ludzie umierali jak muchy. Wyżywienie składało się z czarnej jak węgiel zupy gotowanej z pokrzyw i drugiego dania - gotowanego żyta, zwanego tu kaszą. Dlatego skazańcy jedli co popadło: grzyby, szczury a nawet węże. Odpady, które nie nadawały się już w kuchni, wyrzucano do ustępu. Więźniowie myli je i gotowali a potem jedli. Głodni Uzbecy wycinali z kolei z trupów policzki i to jedli – pisze Sybirak.
W łagrze panowało bezprawie a morderstwa dokonywane na więźniach były na porządku dziennym. Mnożyły się samobójstwa. W końcu pozostało więżniów niewielu, Sowieci przewieźli ich innego obozu, niedaleko stacji Uzławaja. Dzięki fortelowi współwięźnia polskiego lekarza, Antoni Utowko dostał się brygady, która pracowała w łaźni.
W tym łagrze panowała plaga szczurów. Wspomina, że w nocy chodziły one po śpiących więźniach i zlizywały im sól spod pach.
Któregoś dnia do obozu przypędzono kilkuset recydywistów i 300 młodych kobiet. W nocy recydywiści zdemolowali obóz a kobiety rozbierali do naga i po kolei gwałcili. Władze obozu nie reagowały.
W końcu pozostałych przy życiu łagierników postanowiono wywieźć. Siedemdziesięciu skazańców przewieziono do kopalni w miejscowości Podmaskowny Basen.
– To była Ameryka. Baraki wymalowane, w środku był piec w którym się paliło , prycze zasłane, między pryczami taboret, na półkach nad głowami żywność - chleb i słonina.
Kopalnia wypłacała pieniądze i wydawała talony na odzież i buty. Mieliśmy kontakt z ludnością cywilną. Oni sprzedawali nam mleko a kupowali od nas chleb oraz materiał na koszule i fartuchy – zapisał w swoim zeszycie Antoni.
W marcu 1948 roku Antoniego Utowko zwolniono z łagru. Nie mógł jednak opuścić kopalni i nadal musiał tam pracować. W przeciwnym razie groziło mu aresztowanie. Po dwóch tygodniach zdecydował się wracać do domu. Wykupił bilet i pojechał do rodzinnej wsi.
Najbliżsi nie wierzyli, że mógł przeżyć. Nie dostali od niego nigdy żadnego listu. Wciąż pytało o niego NKWD. Pierwszą noc spędził w stodole. Kolejne dwa tygodnie u znajomego w sąsiedniej wsi.
Został aresztowany 27 czerw-ca 1948 roku, gdy przebywał u kuzynki. Tygodniami ciągnęły się przesłuchania. Chcieli wiedzieć, co robił od 1944 roku, od chwili rozbrojenia jego oddziału pod Wilnem. Wreszcie dali mu spokój.
– Zawieźli mnie do Grodna i zamknęli w pokoju, w którym na ścianach wisiała broń. Zaprowadzili mnie do majora, a on do mnie - nu wot gałubczyk, ty budiesz rabotat z nami. Potem kazał mi wybrać broń, powiedział, że będą mi płacić a ja mam im meldować, gdzie jaka banda przebywa i z kim się kontaktują – pisze dalej Antoni.
Utowko odmówił współpracy z NKWD. Wtrącono go do więzienia w Grodnie a 7 września sąd w Wasiliszkach skazał go na dwa lata pobytu w łagrze i trzy lata pozbawienia praw obywatelskich.
Najpierw siedział w więzieniu w Orszy a potem wraz z innymi skazańcami wywieziono go do Tajszet-Bratska nad Bajkałem.
W drodze byli miesiąc, w nieogrzewanym wagonie, bez gorącej strawy. Do jedzenia dawali im tylko suchary i rybę. Gdy transport dotarł na miejsce, była zima i 40 stopniowy mróz. Utowko pracował przy budowie drewnianych domów. Latem było jeszcze gorzej, upał nie do zniesienie i roje muszek i komarów, które cięły, gdzie popadło. Z tego powodu wszyscy więźniowie mieli opuchnięte twarze.
W takim klimacie przepracował dwa lata zsyłki. 28 czerwca 1950 roku został zwolniony. Mógł wracać do domu. Ale pracy nie miał , bo ciążył na nim wyrok pozbawiający go praw obywatelskich.
Ożenił się w 1952 roku po dwóch miesiącach znajomości z dziewczyną z sąsiedniej wsi. Gabriela miała wówczas 22 lata, Antoni 31. Do Polski przyjechali w 1956 roku. Zamieszkali najpierw u brata w Bógwidzach, którego Antoni odnalazł przez Czerwony Krzyż,będąc jeszcze na Kresach. Potem przeprowadzili się do pałacu w Chorzewie, aż w końcu osiedli w Brzeziu.
Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?