Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pleszew - Taksówką po Moskwie - życie kwitnie w korkach

Marek Zefirian
W Moskwie w korkach spędza się 2, 5 godziny dziennie. Na Placu Czerwonym nawet w nocy można kupić czapki - uszanki, a w restauracji delektować się blinami z kawiorem i szampanem

Jadąc do Moskwy nie wiedziałem, czego się spodziewać. Tajemniczy i odległy wcześniej kraj, stał się dla mnie jeszcze bardziej tajemniczy i odległy po zmianach ustrojowych ’89 roku. Podobnie jak duża część Polaków swoje zainteresowanie skierowałem się raczej na eksplorowanie Zachodu. Do niedawna nie wiedziałem co tracę…

To był wyjazd służbowy. Wylądowaliśmy późnym wieczorem na początku listopada na moskiewskim lotnisku Szere-mietiewo, gdzie uderzyła w nas fala ciepła i dymu tytoniowego. Lotnisko zrobiło na nas wrażenie ogromnie zatłoczonego i, co ciekawe, zdawało się jedną wielką stacją przesiadkową dla pasażerów z całej Azji środkowej i Wschodniej.

Szybko zorientowałem się, że do odprawy imigracyjnej lepiej nie stać w tej samej kolejce, ponieważ ci podróżni byli szczególnie wnikliwie kontrolowani. Na zewnątrz czekał na nas w swojej Dacii Nikolaj, taksówkarz. Szybko nawiązujemy kontakt. Początkowa trema, wynikająca z braku kontaktu z językiem rosyjskim przez ponad 20 lat szybko mija, gdyż temperatura naszej dyskusji rośnie. Trudno bowiem pozostać obojętnym na wspólną historię obu narodów, którą jak się okazało, obaj całkowicie inaczej interpretujemy. Poza tym Nikolaj, podpułkownik Armii Radzieckiej walczący na Kaukazie, okazał się człowiekiem tyle stanowczym co sympatycznym.

Nasza dyskusja przeciąga się w nieskończoność, gdyż wkrót-ce po opuszczeniu lotniska utknęliśmy w korku. Probka, po rosyjsku korek, to podobno najczęściej powtarzane słowo w Moskwie. Nic więc dziwnego, że każda kolejna władza w tym mieście stawia sobie za cel rozwiązanie tego, prawdopodobnie nierozwiązywalnego, problemu. W kolejnych dniach mieliśmy okazję przekonać się o tym sami, słuchając wiadomości w radio i stojąc godzinami w korkach. W Moskwie mieszka oficjalnie ok. 12 mln mieszkańców, nieoficjalnie zaś podobno 15 mln.

Codziennie na ulice miasta wyjeżdża ok. 4 mln pojazdów z tego ponad 1 mln stoi w korkach. Z przeprowadzonych badań wynika, że średni czas stania kierowcy w korku wynosi codziennie ok. 2,5 godz. Jakkolwiek ulice są szerokie, jednak nie są w stanie uporać się z tak ogromnym ruchem ulicznym.
Samochody to mieszanka wszystkich znanych nam marek, od Bentley, Porsche i Aston Martin po stare Łady i Żiguli. Korki mają ogromny wpływ na życie miasta i jego mieszkańców. Przede wszystkim nie ma sensu umawiać się na spotkania, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się przyjedzie i jak dużo się spóźni . Zatem ku uciesze firm telekomunikacyjnych w korkach kwitnie telefoniczne życie towarzyskie. Również branża reklamowa sprytnie wykorzystuje wielogodzinne powolne poruszanie się samochodami. Reklamy umieszczane są na transparentach nad ulicami a kierowcom rozdaje się różnego rodzaju ulotki. Na szczególną uwagę zasługuje jednak problem toalet publicznych.

Nie należy do rzadkości widok eleganckiej kobiety w szpilkach, porzucającej swój pojazd i biegnącej do toalety na przydrożnym placu budowy. Tak naprawdę nie wiadomo, czy robotnicy budowlani nie zarabiają więcej na sprzedaży wejściówek do toalet niż na budowaniu. Przede wszystkim jednak korki są źródłem ogromnej frustracji i stresu. W języku rosyjskim jest podobno 7 tomów przekleństw. To jak osobny język, równoległy do oficjalnego.
Po kilku godzinach podróżowania taksówkami po Moskwie mam wrażenie, że zapoznałem się już z pierwszym tomem…

Mijamy słynny Biełorusskij Wokzał, żeby w końcu po półtorej godziny (29 km) dotrzeć do naszego hotelu. To co nas uderza to jego architektura, duma epoki stalinizmu, żywcem przypominająca nam warszawski Pałac Kultury i Nauki. Stalin zbudował niedługo po wojnie siedem takich budynków w Moskwie. W jednym z nich, bezpośrednio na rzeką Moskwą, znajdował się słynny hotel Ukraina, duma i serce stalinowskiego reżimu. Jak się później okazało, hotel był również doskonale zorganizowanym centrum inwigilacji barwnie opisanym w książce Wiktora Suworowa, „Wybór”. Dziś, wyremontowany i należący do sieci Radisson, robi wrażenie przepychu i stylu niespotykanego nigdzie indziej.

Przy wejściu przywitał nas napis ,,wchod z orużjem zaprieszczien’’ (wejście z bronią zabronione), to tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś zapomniał zostawić broni w domu. Hotel robi oszałamiające wrażenie, przestronne hole, marmurowe schody a nawet parusetletnie obrazy wiszące na ścianach tak jak zwykle reprodukcje w przeciętnym hotelu trzygwiazdkowym.

Ale to co nas najbardziej urzekło, to obsługa hotelowa na najwyższym światowym poziomie, co ciekawe prawie wyłącznie żeńska. Z okien mojego pokoju widzę Biały Dom, monumentalną siedzibę rządu Federacji Rosyjskiej, położony tuż nad przeciwległym brzegiem Rzeki.

Nasze emocje związane z tym hotelem urosły jeszcze bardziej, gdy następnego dnia pojawiliśmy się na śniadaniu, które przerosło nasze oczekiwania. Ja szybko zasmakowałem w rosyjskich blinach z kawiorem i szampanem, kolega delektował się wieloma rodzajami ryb podawanymi na różnorodne sposoby.
Wieczorami, po obowiązkach zawodowych, mieliśmy okazję nie tylko eksplorować miasto ale i kuchnię i to wbrew pozorom nie tyle rosyjską co gruzińską. Dla Rosjan kuchnia gruzińska, z jej słynnym winem, jest niczym dla Europejczyków kuchnia włoska.

Niestety, ostatnia wojna rosyjsko-gruzińska odcisnęła swoje piętno na relacjach nie tylko politycznych ale i handlowych. Od tego czasu, legalnie nie można sprowadzać gruzińskich towarów, w tym przede wszystkim wina najbardziej kojarzonego z Gruzją. Legalnie ma się rozumieć, bo nielegalny przemyt kwitnie. W kolacji towarzyszy nam Konstantin, nasz gospodarz, któremu udało się zamówić dla nas butelkę gruzińskiego wina.
Kelner oceniwszy, że prawdopodobnie nie jesteśmy urzędnikami kontroli celnej włączył wino do naszego rachunku dopisawszy je ręcznie. Co za ulga. Nie wyobrażam sobie konsumpcji chaczapuri czy chinkali bez tego szlachetnego trunku.

Po kolacji mamy jeszcze szansę pozwiedzać miasto. W tak krótkim czasie pozostają nam tylko standardy, czyli spacer po Placu Czerwonym, czy Starym Arbacie. Plac jest ogromny, choć muszę przyznać, że z telewizyjnych relacji defilad wojskowych czy pochodów pierwszomajowych wydawał się jeszcze większy. Do Placu przylega kilka charakterystycznych budowli z ogromnym murem Kremla na czele.

Z pozostałych trzech stron stykają się z nim: charakterystyczna katedra św. Bazylego, Gławnyj Uniwersalnyj Magazin (tzw. GUM) i Państwowe Muzeum Historyczne. Na Placu Czerwonym nawet bardzo późnym wieczorem spotyka się międzynarodowe towarzystwo. W pobliżu zawsze znajdzie się ktoś oferujący zagranicznym turystom czapki uszatki z czerwoną gwiazdą, czy choćby ordery armii radzieckiej.

Stary Arbat ma swoją historię. Dziś deptak z licznymi restauracjami, kawiarniami i sklepami z pamiątkami, kiedyś ulubiona okolica znanych rosyjskich artystów, wśród nich Aleksandra Puszkina i Bułata Okudżawy. I tak przypadkiem przechodząc Starym Arbatem napotykamy dom, w którym zatrzymał się Puszkin.
Następnego dnia z żalem przychodzi nam pożegnać się z Moskwą i Rosją. W drodze na lotnisko mijamy jeszcze moskiewskie City, skupisko nowoczesnych wieżowców o architekturze przypominającej centrum Frankfurtu. Z tej perspektywy ten kraj wydaje się potężnym mocarstwem.

Dla mnie stał się jednak bardziej przyjazny choć nadal pozostanie tajemniczy. Teraz wiem o nim nieco więcej a co najważniejsze – wiem, że chciałbym tam jeszcze wrócić…

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pleszew.naszemiasto.pl Nasze Miasto