Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O podróżach na drugi koniec świata i tuż za zachodnią granicę. Współcześnie i 30 lat temu. Jacek Jędrzejak gościł w Muzeum Ziemiaństwa

Damian Cieślak
- W podróży najważniejsza jest odpowiednia kompania. Z fajną ekipą można siedzieć miesiąc w Ostrzeszowie i też będzie super – mówił w Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Jacek „Dżej Dżej” Jędrzejak. Wokalista grupy Big Cyc był drugim gościem, który opowiadał o swoich wyprawach w ramach cyklu "Dla przyjemności/z konieczności. O podróżach znani i lubiani". Było o wojażach na drugi koniec świata, było o pierwszych wyjazdach za granicę na przełomie lat 80/90. Wszystko doprawione poczuciem humoru i licznymi anegdotami.

Jacek Jędrzejak przyszedł na świat w 1963 r. w Ostrowie Wielkopolskim. Studiował filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim. Równocześnie zaczynała się jego kariera muzyczna. Debiutował w grupie Rokosz. Później z byłymi członkami tego zespołu, m. in. Krzysztofem Skibą, założył Big Cyca. Muzycy szybko zdobyli popularność. Zaczęły spływać zaproszenia z sąsiednich krajów. W Polsce powoli dokonywały się przemiany ustrojowe. – Wtedy nie było łatwo podróżować. Obowiązywały dwa paszporty: jeden do państw socjalistycznych, drugi do kapitalistycznych, do których oczywiście było trudniej wyjechać – opowiada Jacek Jędrzejak. Potrzebne było specjalne zaproszenie, następnie wizyta na posterunku i krótka spowiedź dotycząca celu wyprawy. Bic Cyc udał się do Berlina Zachodniego. – To tak jakbyśmy pana Boga za nogi złapali. Nigdy nie byliśmy na Zachodzie. Tylko w opowieściach słuchaliśmy, jakie cud tam się dzieją. Nie mieliśmy jeszcze nawet 30 lat, więc od razu pojawiło się marzenie o międzynarodowej karierze – mówi muzyk. Wyruszyli pociągiem z Poznania, pociągiem wypełnionym handlarzami, do którego wcisnęli się niemal w ostatniej chwili. – Wszyscy nam się przyglądali, zastanawiali się, co mamy w dużych futerałach. W końcu poszła fama, że w Berlinie bardzo dobrze sprzedają się… gitary – śmieje się wokalista. Historia tej podróży stała się kanwą piosenki „Berlin Zachodni”, jednego z największych hitów grupy.

Problemy z samochodami
Koncerty były udane, muzycy otrzymali kolejne zaproszenia. Podróżowali starymi samochodami, które często się psuły. W NRD poszedł wahacz, innym razem panowie utknęli na szwajcarskiej granicy. – To był fiat 125p. Wezwaliśmy pomoc. Przyjechała ekipa fiata i stwierdziła, że to nie jest fiat, tylko łada. Przyjechali od łady i mówią, że to polski fiat. W końca pojawiła się ekipa mercedesa i naprawiła nasz pojazd. Koszt - 1000 marek, a honorarium za występy wynosiło 2000 – opowiada Jacek Jędrzejak.

Podróżowanie nie było łatwe, ale muzycy nie poddawali się. W 1992 udali się do Finlandii. - Finowie jako pierwsi mieli telefony komórkowe – Nokie. Wielki świat. Wyciągali duży akumulator i dzwonili do domu z informacją, że można schłodzić alkohol, bo będzie u nich gościł polski zespól rockowy – wspomina wokalista.

Pomocni policjanci
Zagraniczne grupy przyjeżdżały do Polski z rewizytą. Jednym na bazarze tak bardzo spodobały się kombinezony pracowników stacji benzynowych, że w nich koncertowali, drudzy biesiadowali z policją. - Zakwaterowałem zespół w domkach w Antoninie. Wtedy nie było jeszcze wiaduktu, tylko przejazd kolejowy. Pewnego dnia telefon o 3.00 rano. Dzwonią z budki telefonicznej, że mieli wypadek na tym przejeździe. Wjechali do rowu, dachowali. Wsiadam do swojego trabanta i jadę ratować chłopaków. Na miejscu pełno szkła, ale ich ani śladu. Jadę do domków kempingowych, a tam dwa radiowozy, ich samochód z rozbitymi szybami pozakrywany jakimiś foliami. Siedzą razem, wódka na stole i sobie polewają. Nasze służby sprawdziły, czy muzycy nie byli pod wpływem alkoholu, a jak się okazało, że nie byli, to pomogli posprzątać bałagan i przywieźli ich na miejsce, gdzie rozpoczęła się wspólna biesiada. Policjantom spodobało się tak bardzo, że kolejnego dnia chcieli jechać z zespołem do Leszna jako techniczni, ostatecznie nie dali rady - wspomina Dżej Dżej.

Ciekawostka przyrodnicza
Big Cyc wydał płytę w Niemczech, ale kariery międzynarodowej zrobić się nie udało. – Traktowali nas trochę jako ciekawostkę przyrodniczą, więc zrozumieliśmy, że to nasze marzenie się nie ziści. Zresztą branża muzyczna na Zachodzie jest bardzo hermetyczna. Trudno jest się przebić Słowianom. Ze względu na akcent zawsze wyczują, że nie jesteśmy rodowitymi Anglikami czy Amerykanami i to nas od razu dyskwalifikuje – dzieli się swoimi spostrzeżeniami Jacek Jędrzejak.

Takie były podróżnicze początki Dżej Dżeja. Z czasem zaczął wyjeżdżać w najodleglejsze zakątki świata, już prywatnie, zawsze ze sprawdzoną grupą przyjaciół. - Ja jestem takim podróżnikiem, który podpina się pod swoich kolegów. Zwykle nie mam czasu, aby taką wyprawę zorganizować. Moi przyjaciele świetnie to przygotowują, a ja na końcu, jak pijawka, podczepiam się pod nich – opowiada.

Puls miasta i urodziny księdza
Zdaniem muzyka podróże rozszerzają horyzonty, pozwalają spotkać ciekawych ludzi, sprawiają, że inaczej postrzegamy świat. - To trzeba poczuć, zawsze się coś wyniesie – mówi. Sam Dżej Dżej coraz rzadziej chodzi po muzeach. Lubi usiąść w knajpce na kawie czy piwku i obserwować puls miasta. - Jeden kupuje bułkę, drugi pompuje rower, trzeci idzie z teczką. Życie toczy się dokładnie tak samo jak u nas – podkreśla.

To co dla nas jest czymś atrakcyjnym, dla miejscowych jest przekleństwem. - W Australii słońce jest najniżej na świecie. Niesie to ze sobą określone konsekwencje: to tam najwięcej osób choruje na raka skóry, mieszkańcy nie kupują czarnych samochodów, bo po trzech latach cała maska jest wypalona – podkreśla. Australia to olbrzymie, przestrzenie, proste drogi. - Z Sydney do Melbourne wiedzie właściwie jedna, długa droga – mówi. Z przyjaciółmi jechał przez Canberrę, gdzie posługę kapłańską sprawował polski ksiądz. Pielgrzymi zatrzymali się u niego. -Akurat miał urodziny, więc je uczciliśmy w typowo polski sposób. Poranek jak u Big Cyca. Na tacy przyniósł 4 piwka – śmieje się Dżej Dżej. - Zjedliśmy śniadanie, później była msza, trochę posiedzieliśmy, opowiedział nam, co możemy zwiedzić. To jest fajne w takich wyprawach, że spotyka się osoby, które polecają w jakie miejsca warto się wybrać, a w jakie nie – dodaje.

Wyspa jak więzienie
Kolejne miejsce godne uwagi to Kuba. – Wszyscy są wyluzowani, jest muzyka. Specjalnie się nie przemęczają, bo i tak wszystko jest państwowe – mówi. Kraj wyjątkowy, choć zmagający się z wieloma problemami. – Są zrujnowani totalnie, nawet cukier sprowadzają z Brazylii – dodaje. Kuba kształci lekarzy, których wysyła do państw hiszpańskojęzycznych. Oni pracują za 20-30% wynagrodzenia. Z 5 tys. euro, do nich trafia tysiąc, resztę zabiera państwo. Są pilnowani przez służby, rodziny mają zaaresztowane na wyspie. Sprawa została zgłoszona do ONZ-u jako handel żywym towarem. Praca lekarzy podobno przynosi Kubie większe dochody niż turystyka. Kraj jest wyspą, a rybactwa praktycznie nie ma. Każdy kuter, który nieco dalej wypłynie od razu jest zawracany przez wojsko – opowiada Jacek Jędrzejak.

W samolocie z terrorystami
- Każde miejsce jest ciekawe. Europa też ma wszystko: wspaniałe zabytki, wyjątkową przyrodę – mówi i zachęca do takich wypraw. Jego zdaniem wszystkie opowieści o katastrofach, napadach są mocno przerysowane. Świat jest przyjaźnie nastawiony do turystów. Polacy na drugim końcu świata są traktowani już zupełnie jako pełna egzotyka. – Jeżeli my nie będziemy szukać guza, ten guz nie znajdzie nas – mówi. – Oczywiście pewne historie się zdarzają, ale trzeba mieć niesamowitego pecha – dodaje. Sam raz przeżył historię mrożącą krew w żyłach, gdy grupa terrorystów rodem z Turcji chciała wysadzić rosyjski samolot, na pokładzie którego się znajdował. Skończyło się tylko na strachu.

W Meksyku Jacka i jego przyjaciela zatrzymał meksykański policjant. Zarzucił im picie alkoholu i chciał zaciągnąć na posterunek. – Broniliśmy się przed tym rękoma i nogami – mówi. Negocjacje się przedłużały. Problem rozwiązało 50 dolarów łapówki.

Przyjemność i konieczność
Swoje podróże Jacek Jędrzejak opisał w książkach. - Wielu z moich kolegów robiło notatki i na starość planują wydać książki. Ja uznałem, że nie ma na co czekać. Lepiej pisać od razu, bo świat się zmienia, granice państw się zmieniają. A tak wszystko jest na bieżąco, każdy orientuje się w określonych kontekstach – mówi. Jego pierwsza publikacja opowiada o wyprawie do Australii, Nowej Zelandii, Malezji i Singapuru, druga opisuje podróż po Antylach. - Podróże to konieczności i przyjemność - kończy odpowiadając na pytanie zawarte w tytule cyklu spotkań organizowanych przez muzeum.

* 24 sierpnia Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy odwiedzi Jaś Mela, najmłodszy zdobywca biegunów i pierwszy niepełnosprawny, który dokonał tego wyczynu.

Środowiska narodowe protestowały wobec Marszu Równości

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pleszew.naszemiasto.pl Nasze Miasto