Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Misja Afryka Kasi Zięciak. Przez 10 miesięcy pomagała ubogim dzieciom

Damian Cieślak
Do Afryki udała się jako świecki wolontariusz misyjny. Pełna wątpliwości, ale i nadziei, że chociaż w minimalnym stopniu wpłynie na poprawę losu potrzebujących. Nam opowiada na czym polegała jej praca oraz jak wygląda życie na Czarnym Lądzie

Niewielkie lotnisko leżące daleko od miasta. Rdzawa ziemia miesza się z brudną zielenią. Gdyby nie budynek terminalu można pomyśleć, że ląduje się pośrodku sawanny. Pierwsze wrażenie po wyjściu z samolotu? Poczucie ulgi, że udało się dotrzeć na miejsce. Cały lot bowiem trzęsło niemiłosiernie. W końcu maszyna nie była najwyższej klasy i to w ogóle mały cud, że nie rozpadła się w powietrzu.

Od razu łatwo dostrzec, że jest się na innym kontynencie. Inne drzewa, inna ziemia. Do miasta prowadzi wielokilometrowa droga. Dopiero po kilkunastu minutach podróży można dostrzec stojące wokół niej dziewczyny. Trudno powiedzieć czy sprzedają warzywa czy może siebie? Dalej zaczynają pojawiać się przydrożne stragany, pierwsze zabudowania. To już tu. Witamy w Lusace, stolicy Zambii.

Najpierw ekscytacja, później obawy

To właśnie tutaj 10 miesięcy spędziła mieszkanka Korzkiew, Katarzyna Zięciak. Do Afryki została wysłana przez Międzynarodowy Wolontariat Don Bosco działający przy Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. - O takim wyjeździe pomyślałam na pierwszym roku studiów (kierunek stosunki międzynarodowe). Wiadomo, jak to młodzi, chcą zbawiać świat, pomagać głodującym dzieciom, itd. - opowiada pani Kasia. Bezpośrednim impulsem do rozpoczęcia starań o możliwość wyjazdu była wizyta księdza misjonarza w pleszewskim kościele, który opowiadał, w jaki sposób świecki wolontariusz może udać się na misję.

Do takiej podróży trzeba się odpowiednio przygotować. Chętni muszą uczestniczyć w spotkaniach organizowanych w Warszawie. W stolicy trzeba stawić się raz w miesiącu na cały weekend. - Początkowo było mi to nie na rękę. Daleko i drogo. W końcu wymyśliłam, że studia magisterskie zrobię w Warszawie i połączę jedno z drugim - opowiada wolontariuszka. Na drugim roku afrykanistyki rozpoczęła 10-miesięczne przygotowanie.

Sama mogła wybrać tylko kontynent. Państwo wskazali już księża. Padło na Zambię. - Najpierw była ekscytacja, ale czym bliżej wyjazdu, tym bardziej rosły obawy. Zastanawiałam się, czy dam sobie radę - wyjaśnia Kasia Zięciak.

W Lusace pojawiła się 8 września 2015 r. Początki były trudne. - Wszystko było takie nierealne - wolontariuszka z trudem znajduje słowa, by opisać uczucia towarzyszące pierwszym tygodniom pobytu na Czarnym Kontynencie. Pani Kasia przez 10 miesięcy pracowała w ośrodku będącym odpowiednikiem naszego domu dziecka. Trafiają do niego młode dziewczyny po najróżniejszych przejściach. Ośrodek prowadzą siostry salezjanki. Pod ich opieką znajduje się również szkoła podstawowa oraz ponadpodstawowa. Każda z wolontariuszek miała przypisaną jedną klasę, której pomagała. Kasia Zięciak przygotowywała również uczennice do egzaminu. - W Zambii młodzież musi zmierzyć się z takim bardzo ważnym testem po ukończeniu VIII klasy - opowiada.

Popołudniu przychodził czas na zajęcia z dziewczynami przebywającymi w ośrodku. Były gry, robótki ręczne. Następnie modlitwa różańcowa. A po niej wolontariuszka dostawała pod opiekę kolejną grupę dziewczyn, której pomagała w nauce.

Matczyna miłość to nie całowanie w czoło

Opieka rodziców nad dziećmi znacznie się różnie od modelu, który znamy z kultury europejskiej. Według Zambijczyków matczyna miłość nie polega na przytulaniu dziecka, całowaniu go w czoło, pomaganiu w odrabianiu prac domowych. Najważniejsze jest zapewnienie jedzenia. Tylko to się liczy. - Dzieci muszą się zająć same sobą. Najstarsze opiekuje się młodszym rodzeństwem. Nawet 7-letnia dziewczynka musi sama sobie uprać mundurek do szkoły - opowiada mieszkanka Korzkiew. Rodzice poświęcają się pracy (najczęściej sprzedają warzywa, owoce), zazwyczaj nie znają angielskiego, który w Zambii jest jednym z języków urzędowych, nie potrafią liczyć.

Zdarzają się oczywiście rodziny żyjące na trochę wyższym poziomie. - Wtedy dziecko ma coś lepszego do jedzenia, posiada jakieś markowe ciuchy. I samochodem zostanie przywiezione do szkoły i zdarza się, że ma w domu komputer. Jest duże zróżnicowanie społeczne, ale jednak najwięcej jest ubóstwa. Można je na ulicy dostrzec w każdej chwili - dzieli się swoimi spostrzeżeniami Kasia Zięciak.

Co jeszcze rzuciło się w oczy wolontariuszce? Przede wszystkim zaradność ludzi w sile wieku. Każdy dąży do tego, żeby pracować, chociaż bardzo często wypłata jest na poziomie, który ledwie wystarcza na przeżycie. - W Lusace jest taka główna, trzypasmowa ulica, oczywiście ciągle zakorkowana. Ludzie chodzą między samochodami i sprzedają różne rzeczy: używane ciuchy, paski, doładowania do telefonu, powerbanki, które idą jak woda, bo tam ciągle brakuje prądu - wyjaśnia wolontariuszka.

Zambia - biorąc pod uwagę afrykańskie standardy - uchodzi za bezpieczny kraj. Są jednak momenty, kiedy robi się gorąco. Tak dzieje się zwłaszcza wtedy, gdy zbliżają się wybory. Tam nikt plakatów na słupach nie wiesza, mieszkańcy chodzą w ubraniach, na których widnieją wizerunki osób startujących w wyborach. - Jak zwolennicy jednego kandydata zobaczą mężczyznę z wizerunkiem drugiego na koszuli to potrafią podejść na ulicy z nożem w ręku i zabić - mówi absolwentka pleszewskiego liceum. W okolicy ośrodka, w którym przebywała pani Kasia, grasował również seryjny morderca.

Jeszcze tam wrócę

Narodowe jedzenie zambijczyków to nshima. - To taka nasza kasza manna, robiona z mączki kukurydzianej, gotowana na wodzie, bez żadnych przypraw. Jest to potrawa dość jałowa, po prostu niesmaczna - śmieje się wolontariuszka. Do tego dochodzą warzywa (najczęściej liście pomidora i słodkich ziemniaków), czasami mięso. - My praktycznie co dzień dostawałyśmy ryż z sosem pomidorowym. Od czasu do czasu gotowane jajko, ryba, która niesamowicie śmierdziała. W sklepach lepsze produkty były bardzo drogie i jakościowo znacznie gorsze od tego do czego przywykliśmy w Polsce. Jedzenie nie było najlepsze, ale dało się przeżyć - podkreśla.

Mimo że 10-miesięcznemu pobytowi towarzyszyło wiele momentów zwątpienia Kasia Zięciak zapowiada, że do Afryki chętnie wróci. - Chciałam pojechać do Kenii na praktykę do naszej ambasady. Niestety, nie udało się, ale kiedyś tam dotrę . Do Zambii też wrócę, choćby na kilka dni - zapewnia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pleszew.naszemiasto.pl Nasze Miasto