Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ignatow Repaint Dolls. Ania Ignatów daje lalkom drugie życie [ZDJĘCIA]

Agnieszka Goździejewska
Życie i styl - o tym się mówi w naszym mieście
Życie i styl - o tym się mówi w naszym mieście Łukasz Gdak
Laleczki tworzy od kilku miesięcy. Spod jej rąk wyszło ich już kilkadziesiąt. Większość znalazła już swoje nowe domy i właścicielki, które patrząc na nie, poznają świat i piękno inne niż to serwowane im z ekranów telewizorów i sklepowych półek. Ania Ignatów jest repainterką (ang. repaint – przemalować), czyli osobą, która przemalowuje stare lalki, dając im nowe życie.

Pomysł na repaint zrodził się w głowie dziewczyny z podpoznańskiego Lubonia po tym, jak urodziły się jej dwie córeczki. Dziś bliźniaczki Anastazja i Lena mają dwa lata i z zabawek typowych dla maluchów zaczynają się interesować tymi „dziewczyńskimi”.

– Przeszłam na wyższy poziom wtajemniczenia – mówi Ania Ignatów. – Po grzechotkach i piszczałkach w naszym domu zaczęła się era lalek.

Jednak patrząc na to, co jest na sklepowych półkach, młoda mama doszła do wniosku, że nie zawsze lalki ze sklepu są odpowiednie dla tak małych dziewczynek. Fabrycznie tworzone serie typu „Monster High” wypaczają spojrzenie na świat, na ideał piękna, na to, jak wygląda normalna dziewczynka.

- Jakiś czas temu w Internecie znalazłam reportaż o Soni Singh i jej Tree Change Dolls [repainterki z Tasmanii, której historia obiegła już niemal cały świat – przyp.red.] – mówi Ania Ignatów. – Ponieważ rysunek i malarstwo zawsze towarzyszyły mi w życiu (choć nie skończyłam studiów na ASP, ani innej artystycznej szkole), postanowiłam spróbować. Stwierdziłam: „czemu nie”! Kupiłam kilka używanych lalek i tak się zaczęło. Byłam bardzo szczęśliwa, gdy zobaczyłam efekty mojej pracy – przyznaje polska repainterka.

Ignatow wspomina, że jej pierwsze próby przemalowywania lalek spotkały się z dużym uznaniem wśród znajomych i ludzi, którzy kojarzyli ją wówczas jako mamę-blogerkę, autorkę bloga „Bliźniaczki w akcji”.

– Tak powstał profil „Ignatow Repaint Dolls”, moja mikrofirma, w której spełniam się artystycznie - tworzę moje rękodzieło – mówi polska repainterka.

Dziewczyneczki i lalki-terapeutki

W znacznej większości laleczki z „Ignatow Repaint Dolls” przedstawiają naturalny obraz małej dziewczynki. To wizerunek nastolatki, która nie musi być mocno wymalowana, nie musi mieć trwałej ani wielkich piersi.

– Choć tę ostatnią rzecz, bardzo trudno mi zniwelować. Staram się więc kamuflować te wielkie biusty pod ubraniem czy dodatkami – mówi artystka. – Staram się stylizować buzie moich lalek tak, aby przypominały ludzką, dziewczęcą twarz, a nie „twarz lalki”.

Ostatnie kolekcja od Ignatów – ta, którą widzimy na zdjęciach, stworzona została w stylistyce modern-vintage. Stroje nawiązują do lat 40-tych i 50-tych. Lalki noszą rozkloszowane spódnice, ich sukienki mają wyraźnie podkreśloną talię. Fryzury są starannie ułożone, a włosy ozdobione opaskami.

Czasami autorce zdarzają się nietypowe zamówienia. Ignatów tworzy wtedy lalki-baletnice, lalki-wróżki ze skrzydłami, koroną i berłem, ale także lalki-terapeutki.

– Dostaję prośby od mam, abym zrobiła „laleczkę dysfunkcyjną”, a więc taką, która jest niepełnosprawna – opowiada Ignatów. – Jedna z takich właśnie laleczek trafiła na poznański oddział onkologii dziecięcej. Ta „laleczka po chemii” nie miała włosów ani brwi, pod oczami malowały się jej cienie, a ubrana była w wesołą żółtą sukienkę.

Jedna z laleczek z najnowszej kolekcji trafi do głuchoniemej Zosi. Towarzyszka dziewczynki ma w uchu malutki aparat słuchowy a także stomię i bliznę.

– Takie laleczki nazywam „sercowymi panienkami”. Na nich maluję od szyi do brzuszka blizny po operacji serca czy znaki po drenażach. Dużo jest takich zamówień – mówi – bo na sklepowych półkach nie ma lalek niepełnosprawnych, nie ma lalek w okularach, z zezem, czy blizną.

Tego typu lalki mają dla ich posiadaczy wymiar terapeutyczny. Są „lekarstwem dla dusz” dzieci, którym towarzyszą.

– Bardzo często mamy mówią mi, że brakuje w kręgu ich znajomych osoby, która byłaby podobna do ich chorego dziecka. Znajdą w pobliżu dziecko w okularach, ale nie znają dziecka z blizną na pół ciała – dodaje Ignatów.

Jak mówi autorka dysfunkcyjnych lalek, między taką lalką a jej właścicielką lub właścicielem tworzy się prawdziwa więź emocjonalna. Lalka jest wówczas „przyjaciółką od serca”, bardzo podobną do jej właścicielki. Autorka nie raz dostawał już wiadomości od mam, które mówią o tym, jak niesamowity wpływ ma taka właśnie lalka na ich własne na dziecko, które przestaje się w końcu czuć aż tak inne od rówieśników.

Więcej o lalkach przeczytasz na następnej stronie >>>

Obejrzyj także materiał wideo

Nie ma talii osy ani idealnie gładkiego ciała. Ma za to piegi, trądzik, cellulit i proporcje typowej 19-latki. Poznajcie lalkę z niedoskonałościami, która jest realistyczną wersją Barbie.

Dla kogo ta zabawa?

– Pamiętam czasy, gdy w latach 80-tych tata przywoził mi laleczki z PeWeXu – wspomina Ania Ignatów. – To był taki skarb, że się chuchało i dmuchało na tę lalkę… Więc, jeśli sama bym nie robiła swoich lalek, pewnie zamówiłabym taką dla siebie – śmieje się. – Ale w większości moje lalki zamawiane są z myślą o małych dziewczynkach.

Moment otwarcia pudełka, w którym znajduje się lalka od Ignatów, jest wyjątkowym przeżyciem. Nie tylko dla małych dziewczynek, ale także dla ich mam.

– Mamy, które zamawiają u mnie lalkę, angażują się w proces jej tworzenia. Na każdym etapie prac, dostają zdjęcia które pokazują, jak malowane są brwi, usta, jak powstaje ubranko i mają wpływ na ostateczny wygląd „swojej” lalki. Rodzic może wybrać sobie nawet to, czy lalka ma mieć pieprzyk koło nosa, na czole czy pod brwią. Czasami słyszę też „Ania, puść wodze fantazji i rób, co chcesz”. Wszystko zależy od indywidualnego zamówienia.

Nie raz zdarzają się zamówienia od dorosłych kobiet. Takich, które kolekcjonują lalki.
– Czasami mamy same przyznają, że chętnie pożyczyłyby taką laleczkę od swojej córki i pobawiłyby się nią – uśmiecha się autorka. – Była też jedna mama, która zamawiała laleczki w komplecie: jedną dla siebie i jedną dla córki.

Lalki od Ignatow Repaint Dolls

Kupno lalki sygnowanej nazwiskiem Ignatów to wydatek rzędu 180-250 złotych.

– Wydaje mi się, że to optymalna cena za kilka dni intensywnej pracy poświęconej laleczkom – twierdzi autorka.
Raz w miesiącu Ania Ignatów jedną ze swoich lalek przekazuje na cel charytatywny. Jej dzieło wędruje wtedy na aukcję i dochód z jej sprzedaży zostaje przeznaczony na szczytny cel.

– Mogę się pochwalić, że cena jednej z lalek wystawionych na takiej aukcji sięgnęła 400 złotych, więc jest to naprawdę niemała kwota – cieszy się repainterka.

Ignatów chętnie dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem z osobami, które stawiają pierwsze kroki w reprintu. Przyznaje, że choć sama dopiero się uczy, może „puścić w świat” kilka wskazówek – sposobów, które sprawdziła i wypróbowała.

– Dziewczyny pytają: jakie kredki stosować, czym zmywać zamiast acetonu itp. I ja im wtedy pomagam, podpowiadam, wskazuję na coś wartościowego – mówi Ania Ignatów.

Artystka sama przyznaje że, im więcej jest osób, które zajmują się repaintem w Polsce – tym lepiej.

– Niech ten trend się rozszerza. Trzeba o tym mówić. Dlaczego nie?! – mówi repainterka. – Niech inni też mogą robić to, co ja. Gdy wykąpię moje dziewczyny i położę je spać, mogę zasiąść w mojej małej pracowni, włączyć muzykę etno i wtedy – jak to mówiła moja mama, gdy byłam czymś bardzo zajęta – „dziecka nie ma”.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto