Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Arcybiskup Głódź o swoich spotkaniach z Papieżem Janem Pawłem II. Biało-czerwony dym nad Watykanem

Adam Hlebowicz (Radio Plus)
Z metropolitą gdańskim abp. Sławojem Leszkiem Głódziem rozmawia Adam Hlebowicz (Radio Plus) - Kiedy po raz pierwszy miał Ksiądz Arcybiskup okazję spotkać Karola Wojtyłę? - Podobnie jak całe moje pokolenie ...

Z metropolitą gdańskim abp. Sławojem Leszkiem Głódziem rozmawia Adam Hlebowicz (Radio Plus)

- Kiedy po raz pierwszy miał Ksiądz Arcybiskup okazję spotkać Karola Wojtyłę?

- Podobnie jak całe moje pokolenie duchowieństwa pierwszy kontakt z kardynałem Wojtyłą miałem w swoich czasach kleryckich. Były to lata sześćdziesiąte, kiedy jako alumn uczestniczyłem w różnych ważnych wydarzeniach kościelnych na Jasnej Górze, gdzie częstym gościem był metropolita krakowski. Kardynał Wojtyła, obok prymas Wyszyński, gdzieś tam na górze, a my, liczna brać klerycka w białych komżach, w asyście służący do mszy św. Oczywiście moje kontakty z przyszłym Papieżem znacznie się ożywiły, odkąd trafiłem na studia do Rzymu. Był to rok 1976, a zatem dwa lata przed pontyfikatem Jana Pawła II. W tym okresie mogłem obserwować pontyfikaty trzech papieży: Pawła VI, Jana Pawła I oraz Jana Pawła II.

- Miał Ksiądz tę szczególną okazję być na placu Świętego Piotra w Rzymie 16 października o godzinie 18.20, kiedy świat dowiedział się o wyborze pierwszego Polaka, pierwszego Słowianina na tron Piotrowy...

- Chciałbym się cofnąć do trzech dni poprzedzających wybór Karola Wojtyły na papieża. Pamiętam, w piątek 13 października odbywały się uroczystości w bazylice Świętego Piotra po śmierci Jana Pawła I i ze świątyni po liturgii wychodzili kardynałowie. Zrobiłem wtedy kilka zdjęć, w tym między innymi naszych hierarchów, kardynałów Wyszyńskiego i Wojtyły. To pewnie jedne z ostatnich zdjęć krakowskiego kardynała jeszcze w tej roli. Potem te dość unikatowe zdjęcia przekazałem pewnemu księdzu z archidiecezji krakowskiej. Dzień później w polskim kościele Świętego Stanisława w Rzymie kardynał Wyszyński, w trakcie mszy, w swojej homilii nawiązał do rozgrywających się wydarzeń, mówiąc, że oto obaj, wraz z kardynałem Wojtyłą, udają się na konklawe, gdzie zapewne kolejnym papieżem zostanie wybrany Italczyk - takiego słowa użył prymas Polski. My, młodzi księża z Polski patrzyliśmy z uwagą na naszych kardynałów. Gdzieś tam w głowie kołatały się takie myśli - a może ktoś z nich zasiądzie na tronie świętego Piotra? Kardynał Wyszyński to chyba nie, bo wiek już nie ten, ale kardynał Wojtyła... Kto wie? Pierwszy dym z Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie zwyczajowo toczą się obrady konklawe, pojawił się w niedzielę około południa. Był czarny, czyli nowy papież nie został wybrany. Podobnie było tego samego dnia po południu - znów z komina popłynął kolor czarny. Dopiero czwarte głosowanie, 16 października przyniosło rezultat - nad Watykanem uniósł się biały dym. Jak się okazało niedługo potem, dla nas, Polaków, miał on barwę biało-czerwoną.

- Kiedy miał Ksiądz Arcybiskup okazję po raz pierwszy spotkać się twarzą w twarz z nowym Papieżem?

- Było to w czasie pierwszej wizyty Jana Pawła II w Instytucie Polskim w Rzymie. Po wspólnej kolacji Papież zaczął nam wpisywać dedykacje w książkach. Ponieważ nie byliśmy przygotowani na taką chwilę, pobiegliśmy do biblioteki i braliśmy, co tylko znalazło się pod ręką, aby otrzymać taki niezwykły wpis. Do dziś przechowuję w swoich zbiorach jeden egzemplarz takiej książki z wpisem Jana Pawła II dokonanym w tamtej niezwykłej dla nas chwili.

- Czy potem któreś z bliskich spotkań z Papieżem utkwiło Ekscelencji w jakiś specjalny sposób w pamięci?

- Było to w czasie spotkania Ojca Świętego z biskupami polowymi z całego świata. Na koniec tego spotkania odbyła się papieska audiencja. Jan Paweł II posługiwał się już wtedy laską. Odchodząc od zgromadzonych, Papież wykonał tą laską - prezentuj broń, a następnie - na ramię broń, i tak z laską na ramieniu odmaszerował z Kaplicy Sykstyńskiej. To było całe jego poczucie humoru, każdą sytuację potrafił dowcipnie spuentować. Karol Wojtyła lubił wojsko. Sam przeszedł szkolenie wojskowe jako licealista, a ponadto jego ojciec był legionistą Piłsudskiego, a potem szefem wadowickiego WKU. W mieście rodzinnym Papieża stacjonował też przed wojną pułk ułanów.

- Ksiądz Arcybiskup przepracował 14 lat w watykańskiej Kongregacji Kościołów Wschodnich, zajmując się głównie Kościołem greckokatolickim na Ukrainie, który w tamtym czasie znajdował się w głębokim podziemiu. Jak bardzo Jan Paweł II interesował się zagadnieniami wschodnimi i jaką posiadał znajomość tych spraw?

- Wspomniany przez pana Kościół greckokatolicki na Ukrainie był to w owym czasie Kościół katakumb, Kościół konspiracyjny. Stąd do nas napływały informacje jedynie w sposób grypsowy, z natury rzeczy bardzo fragmentaryczny. Szczególny był rok 1988, milenium chrztu Rusi, które nie mogło być świętowane w należyty sposób w krajach znajdujących się pod władzą komunistyczną. Wtedy powstał dylemat, gdzie będziemy obchodzić ten niezwykły jubileusz. Był taki pomysł, aby te obchody odbyły się w kościele Świętego Klemensa w Rzymie, aby tak bardzo nie drażnić, nie prowokować komunistów. Wówczas Ojciec Święty powiedział jednoznacznie - obchody milenium Rusi odbędą się w najważniejszym kościele katolickim, czyli w watykańskiej bazylice Świętego Piotra. To była profetyczna wizja Jana Pawła II, który potrafił w sposób niezwykły wyprzedzać wydarzenia. Bo przecież dwa lata później ten Kościół wyszedł z podziemia, aby zacząć swe normalne, pełnowymiarowe życie chrześcijańskie. Jak czuliby się Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini, gdyby obchody z 1988 roku odbyły się gdzieś pokątnie, też niejako w konspiracji? Warto w tym kontekście przypomnieć też, że i w Polsce w 1988 roku odbyły się na Jasnej Górze obchody milenium chrztu Rusi. Jak dziś pamiętam, jak jeden z księży unickich wywodzących się z emigracji, bardzo bojowy ksiądz Szegda, na wieczornym Apelu Jasnogórskim wykrzyczał słowa: "niech nasz hołos dojdje na Ukrainu!". Echo niosło jego mocne słowa, które w tamtym czasie brzmiały zupełnie niesamowicie. Zresztą niektórzy biskupi ukraińscy z emigracji mieli wątpliwości, czy on czasem nie przesadził, czy nie jest to jakaś prowokacja. Bardzo szybko okazało się, że ten głos naprawdę dotarł do Ukrainy, dając jej impuls do wyzwolenia się od władzy sowieckiej.

- Polski Papież często nawiązywał do naszych wspólnych, nieco, przyznajmy, zapomnianych korzeni słowiańskich...

- Trzeba przypomnieć pierwszą jego pielgrzymkę do ojczyzny i spotkanie w Gnieźnie, gdzie w tłumie ludzi wypatrzył transparent z napisem w języku czeskim: "pamiatuj otcze na twe czeskie deti". Tak to wtedy skomentował - jak papież Słowianin może nie pamiętać o tych swoich czeskich dzieciach! Nadstawiał ucha nie tylko na mowę Anglosasów, na języki zachodnie, ale także na mowę Słowian. To on przecież wprowadził apostołów Słowiańszczyzny, świętych Cyryla i Metodego, jako patronów Europy. To było błogosławieństwo, to był powrót do korzeni, które zresztą kilka lat potem zostały przywrócone także w poszerzonej o nowe kraje Unii Europejskiej. To jest ogromny, a zarazem odważny wkład w odbudowę wspólnoty narodów Europy.

- Znamy przywiązanie Jana Pawła II do polskości i patriotyzmu. Określę to dwoma słowami: była to duma bycia Polakiem, ale i zobowiązanie z tego faktu wynikające. Jak Ekscelencja patrzy na te wartości w życiu polskiego Papieża?

- Chciałbym zwrócić uwagę na wystąpienia Jana Pawła II na forum ONZ w Genewie i w polskim Zgromadzeniu Narodowym. To są kluczowe przemówienia mówiące o roli Polski w życiu świata i Europy, roli Kościoła, o polskości. Warto i należy do nich wracać, bo to dziedzictwo zupełnie kluczowe na teraz, ale i na przyszłość naszego narodu. Ojciec Święty nigdy nie krył swego pochodzenia, nie taił kraju, z którego pochodził, a wręcz przeciwnie - na każdym kroku podkreślał, jak bardzo takie pojęcia jak patriotyzm, polskość mają istotne znaczenie dla jego życia, posługi kapłańskiej, ale także posługi papieskiej.

- Jan Paweł II trzykrotnie był na polskim cmentarzu na Monte Cassino. Darzył to miejsce szczególnym sentymentem i szacunkiem. To też szczególny rys jego pontyfikatu, szacunek dla przeszłości i dziedzictwa narodowego...

- Jest to ostatni cmentarz wielonarodowej i wielowyznaniowej Rzeczpospolitej. Będąc na tym cmentarzu, wśród owych 1117 grobów, musimy mieć świadomość, że dotykamy istoty naszej przeszłości, dotykamy II Rzeczpospolitej. To miejsce spoczynku żołnierzy, których zdradził świat. Żołnierzy tułaczy, którzy szli do upragnionej Polski, ale nie dotarli do celu. Spoczęli w miejscu niezwykle ważnym dla chrześcijaństwa, tam, gdzie w IV wieku święty Benedykt głosił maksymę "ora et labora". Ci polscy bohaterowie także wykonali swoją modlitwę i swoją pracę, a dopiero my, następne pokolenia, możemy korzystać z daniny ich krwi i wysiłku poniesionego dla ojczyzny.

- Czym były ostatnie dni życia Jana Pawła II, jego cierpienie i umieranie?

- O samych tych dniach powiedziano już wszystko. Cieszy natomiast, że rocznica śmierci Papieża jest czymś, może to paradoksalne, bardzo żywym. Bardzo licznie w tym dniu włączają się w modlitwy ludzie młodzi, którzy na co dzień niejednokrotnie sprawiają wrażenie, jakby byli zastygli w wierze albo znajdowali się gdzieś na obrzeżach Kościoła, a tu są bardzo widoczni, traktując ten dzień jak swój. To może taki szczególny sposób spłaty długu wobec niego, bo przecież Jan Paweł II bardzo kochał młodzież. Często się z nią spotykał i poświęcał jej wiele czasu, także wiele słów, homilii zostało przez niego skierowanych do tego pokolenia ludzi, którzy dopiero wchodzili w dorosłe, odpowiedzialne życie.

- Co miał takiego w sobie ten Papież Słowianin, papież Polak, że potrafił w sposób doskonały niwelować granice, przekraczać je? Były to granice państwa, ale także rasowe, kulturowe, językowe?

- Jeśli są Lekarze bez Granic, to również Ojciec Święty jako naczelny lekarz chrześcijaństwa potrafił dokonywać takiego cudu. Dokonywał tego fizycznie, bo przecież był niemal wszędzie, na całym świecie, gdzie tylko wyrażono chęć, aby się z nim spotkać, ale i w sensie duchowym, bo to co głosił, co mówił do świata, miało charakter uniwersalny, było zrozumiałe we wszystkich zakątkach świata. On miał wielkie ludzkie doświadczenie. Robotnika, studenta, nauczyciela, profesora, aktora, sportowca. To wszystko powodowało, że tak bardzo był autentyczny w relacjach z ludźmi. Umiał znaleźć wspólny język z nimi. A potem jego cierpienie, jego choroba jeszcze bardziej czyniły go bliskim zwykłemu człowiekowi. Nie był świętym z obrazka, ale żywym, świętym człowiekiem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bielawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto