Autor:

2017-05-26, Aktualizacja: 2017-05-26 11:04

Fit Matka Wariatka: Dziewczyny, walczcie o siebie!

- I Anna Lewandowska, i Ewa Chodakowska ruszyły rzeszę Polek z kanap i chociażby za to powinny mieć swoje gwiazdy w alei sław. Ja jestem zwyczajna, przeciętna i zdecydowanie bliżej mi do Twojej sąsiadki niż do gwiazd, jakimi są te dziewczyny - mówi Joanna Kajstura, czyli Fit Matka Wariatka, popularna trenerka personalna.

Joanna Kajstura, trenerka personalna z Pszczyny, znana pod pseudonimem Fit Matka Wariatka. Jej stronę na Facebooku polubiło już ponad 170 tysięcy osób. Tu transmituje swoje treningi na żywo, przeznaczone również dla osób starszych czy niesłyszących. W rozmowie z nami podkreśla, że nie jest drugą Anną Lewandowską czy Ewą Chodakowską, ale zwyczajną kobietą. Joanna Kajstura jest również autorką książki „Cały ten burd*l. Nieporadnik Fit Matki Wariatki”, w której dodaje kobietom pewności siebie.

Czym różni się Fit Matka Wariatka od zwykłej mamy?

Zupełnie niczym. Przychodzi taki etap w życiu każdej kobiety, że zdaje sobie ona sprawę, iż fajnie byłoby o siebie zawalczyć. W momencie, kiedy ma się małe dzieci, dużo obowiązków, to jest na pewno ciężko. Ciężej, niż mi teraz, bo Zuzia ma 18 lat a Tymon 15, więc nie oszukujmy się, to są prawie dorosłe dzieciaki i mam już trochę więcej czasu dla siebie. Co nie zmienia faktu, że nadal są one dla mnie na pierwszym miejscu.

W takim razie, skąd taka nazwa - Fit Matka Wariatka - skoro nie różnisz się niczym od zwykłej mamy?

W każdej z nas jest odrobina jakiejś wariatki, ale wydaje mi się, że ludzie nie do końca to pokazują, bo mamy trend na sztuczność, fałszywą grzeczność.
Ja od samego początku jestem dokładnie taka sama, jaka byłam, zanim założyłam stronę na Facebooku. Gdyby ta strona była wynikiem jakiegoś biznes planu, to może ktoś chciałby mnie w jakiś sposób wyidealizować, a ona od początku jest tylko moja - prowadzę ją sama i nigdy nie przypuszczałam, że rozwinie się na taką skalę. Jestem dumna z siebie, bo jak wyjdę w dresie, bez umalowanego oka, z potarganymi włosami, to nikogo to nie dziwi.

Analogicznie, coraz mniej osób zaskakuje widok papierosa w mojej dłoni: „Jak to? Niby taka fit, a pali”. No pali i tego nie ukrywa, mimo że nie jest z tego dumna. Taka właśnie jestem i wiem już, że jest rzesza ludzi, która mnie lubi, ale są i tacy, którzy mnie nienawidzą. Szczerość nie jest w cenie.


© mat. prasowe



Czyli spotykasz się z hejtem?

Tak, ale średnio elokwentnym i nawet zaczynam się do niego przyzwyczajać. Liczba hejtów rośnie wprost proporcjonalnie do liczby lajków na mojej stronie. Staram się na nie nie reagować, ale perełki upubliczniam, dając szansę zaistnieć autorom tych żałości.

Kiedy nastąpił moment przełomowy, w którym zrozumiałaś, że musisz coś zrobić ze swoim ciałem?

Kiedy pojechałam kupić sobie nowe spodnie i zobaczyłam swoje uda oraz pośladki w lustrze sklepowej przymierzalni. Następnego dnia byłam już na pierwszym treningu, zareagowałam natychmiast. Nigdy nie byłam otyła, to fakt, ale stan mojej skóry - te kratery wulkaniczne, zero jędrności - i galareta zamiast pośladków były wystarczającą motywacją do rozpoczęcia walki o siebie.

Mając taką rzeszę fanów czujesz się za nich odpowiedzialna?

Bardzo przejmuję się historiami dziewczyn. Z zewnątrz wydaję się taką twardą babką, ale mam w sobie niezmierzone pokłady empatii i często jestem przytłoczona tym, co one przeżywają. Najbardziej jednak tym, że dziewczyny same pozwoliły sobie na to, jak są traktowane, m. in. poprzez przebywanie w dziwnych związkach, za trwanie w patologii. Tutaj się różnimy, bo ja mam silny charakter i na pewne rzeczy bym sobie po prostu nie pozwoliła, nawet, jeśli ceną za nowe życie byłoby rozpoczęcie od zera.

Dostajesz dużo maili od dziewczyn, które chcą się wyżalić i prosić o pomoc?

Tak, ale obserwuję, że jesteśmy ogólnie z siebie niezadowolone - to niszczące. Wnioskuję, czytając wiadomości, że jesteśmy niezwykle niedowartościowane.
Często nawet wyglądając dobrze, czujemy się źle same ze sobą. To wynika po części z tego, że jest taki ogromny pęd za ideałem, który przecież nie istnieje - to zwykła mrzonka!
Bo jeśli ktoś zrobi mi profesjonale zdjęcie, później wrzuci do photoshopa, to też będę wyglądała doskonale – pewnie będę do siebie niepodobna, ale będę piękna.

Staram się pokazywać, że ważne jest, by zrobić coś dla siebie. Tu nawet nie trzeba zaczynać od ćwiczeń, od harowania na siłowni. Uważam, że najpierw trzeba dorosnąć do tego, żeby znaleźć w ciągu dnia chociaż chwilę dla siebie. Nawet jeśli miałoby to trwać pięć minut i polegałoby na nałożeniu sobie maseczki, przy zamkniętych drzwiach łazienki. To może być pięć minut na książkę czy prysznic, cokolwiek… Ważne, żeby sprawiło ci to przyjemność. Kolejnym krokiem jest rozpoczęcie ćwiczeń. Początki są trudne, ale z czasem przychodzi refleksja, która jest kluczowa. To przekonanie, że ruch w każdej postaci pomaga psychice i to jest najważniejsze, bo ciało rzeźbi się jakoby przy okazji. Zupełnie oczywistym jest, że z gliny, poddanej pracy i konkretnemu wysiłkowi, możemy wyrzeźbić wymarzone kształty.

Fit Matka Wariatka będzie następczynią Anny Lewandowskiej i Ewy Chodakowskiej?

Nie, nie jestem i nie będę niczyją następczynią, bo każda z nas jest inna i jedyna w swoim rodzaju. Jesteśmy diametralnie różne. Do obu pań mam ogromny szacunek i bardzo im kibicuję, bo lubię, jak inni odnoszą sukcesy. Jak odnoszą je kobiety, to napawa mnie jeszcze większą dumą!
I Anna, i Ewa ruszyły rzeszę Polek z kanap i chociażby za to powinny mieć swoje gwiazdy w alei sław. Ja jestem zwyczajna, przeciętna i zdecydowanie bliżej mi do Twojej sąsiadki niż do gwiazd, jakimi są te dziewczyny.


Przeglądając Twój funpage zauważyłam, że Twoje treningi tłumaczone są też na język migowy. Skąd w ogóle taki pomysł?

Tak, taki miałam pomysł i wypaliło. Pomyślałam sobie, że jest przecież mnóstwo ludzi niesłyszących i zastanawiało mnie, w jaki sposób ćwiczą - ciężko wykonać prawidłowo technicznie ćwiczenie, nie słysząc tłumaczenia trenera. Musiałam zareagować i dać szansę tej grupie. Postanowiłam poszukać tłumacza migowego, znalazłam i rozpoczęłam nowy etap w prowadzeniu transmisji treningowych. Od dawna wiem, że największą satysfakcję daje mi pomoc innym, bo nie ma nic piękniejszego, niż uśmiech na twarzy drugiego człowieka.


© mat. prasowe



Wydałaś książkę „Cały ten burd*l. Nieporadnik Fit Matki Wariatki Jak Żyć”. Nie znalazłam tam żadnych diet czy ćwiczeń. Skąd taki pomysł?

Przez myśl mi nie przeszło, że kiedykolwiek napiszę książkę, ale skontaktował się ze mną dyrektor handlowy Burdy - wydawnictwa, które moją książkę wydało - i namawiał mnie do jej napisania. Początkowo wyśmiałam go ze trzy razy, bo w moim przekonaniu książka to poważna sprawa. Jestem z pokolenia, dla którego książka to podstawa do zdobywania wiedzy oraz najlepszy sposób na rozwój wyobraźni. Za moich czasów korzystało się z biblioteki, a potrzebnych informacji szukało się w encyklopedii. Jeżeli kupuję książkę, a czytam dużo, to zawsze w wersji papierowej. Książka to dla mnie Lem, Mrożek, Gombrowicz i Krajewski. Ja miałabym znaleźć się między takimi geniuszami? Raczej nie wydawało mi się to możliwe. I pomimo tego, że nigdy nawet do pięt nie dorównam ani tym autorom, ani innym wielkim pisarzom, książka jest.

Łukasz przekonał mnie, choć lekko nie poszło. Powiedział: „Jesteś tak normalna w całej tej sztuczności, że powinnaś przelać swoje myśli na papier. Ludziom potrzebny jest ktoś zwyczajny, kto pokazuje, że życie nie jest tylko różowe. Masz świetny styl i jestem przekonany, że napiszesz świetną książkę”. Wydawnictwo musiało dać mi wolną rękę, bo tylko w taki sposób mogłam pracować bez spięcia i pisać, jak czułam. Dało. O tym, że książka nie jest typowym fit poradnikiem, pełnym treningów, dowiedzieli się w momencie, kiedy chcieli mnie umówić na sesję zdjęciową do niej, czyli na tydzień przed oddaniem przeze mnie tekstu. Sesja miała odbyć się na siłowni, a zdjęcia miały pokazywać ćwiczenia, jakie proponuję w treningach z książki. Okazało się to zbędne.

Zdziwienie i konsternacja w wydawnictwie? Bezcenne. Tekst przyjęto, a każdą propozycję jego korekty przesyłano do mnie do konsultacji. Nie pozwoliłam na jakąkolwiek ingerencję, która zmieniłaby sens mojego przekazu bądź sztucznie go ugrzeczniła - to już nie byłaby moja książka. Tutaj należą się ogromne podziękowania wszystkim, którzy musieli znosić mój ciężki charakter oraz wymagania w trakcie naszej współpracy. Wiedziałam, że wydam książkę jedynie na moich zasadach i wydawnictwo Burda, pomimo kupna kota w worku, przystało na moje warunki. Dziękuję.

Dla kogo przeznaczona jest Twoja książka?

Książka jest dedykowana każdej z nas. Kieruję ją do każdej kobiety, która ma problemy i zmaga się z trudami codzienności. Świat, w większości, składa się właśnie z nas! Z takich zwyczajnych-niezwyczajnych kobiet, które walczą o wszystko, co osiągają. Moja książka to dowód na to, że jesteśmy takie same, nawet jeśli różni nas zasobność portfeli czy metraż mieszkania. Jesteśmy, w wielu aspektach, identyczne.

W książce napisałaś, że nie jesteś zwolenniczką diet, a zdrowo można odżywiać się jedząc produkty, które mamy aktualnie w lodówce.

Jasne, że tak! Pod warunkiem, że nie ma tam samej pizzy (śmiech). W odżywianiu najważniejsza jest racjonalność, czyli zdrowy rozsądek i regularność, nic więcej. Ja nie żyję po to, żeby jeść, jem po to, żeby nie czuć głodu. Ani kawałek pizzy, ani hamburger czy garść chipsów, nie sprawią, że nagle przytyjesz 20 kilogramów. Ważne, żeby jeść z umiarem, z włączeniem myślenia.

Masz jakieś rady dla naszych czytelniczek, żeby je tak na początek zmotywować?

Na początek trzeba znaleźć pięć minut dla siebie, spojrzeć w lustro i niekoniecznie skupiać się na swoich wadach, bo każdy je ma. Ponadto, życzyłabym wszystkim więcej dystansu do siebie. Do tego, co się czyta, co się pisze oraz tego, co się dzieje wokół. Skupmy się bardziej na sobie, niż na tym, co mają inni.

Rozmawiała Sandra Gozdur, dziennikarka warszawa.naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: materiały prasowe
  •  Komentarze

Komentarze (0)