Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Wtedy zrobiliśmy taki marsz w stronę Rynku, choć większość jeszcze nie umiała maszerować jednocześnie grając, to szliśmy i graliśmy"

Damian Cieślak
Orkiestra Dęta działająca przy Gminnym Ośrodku Kultury w Choczu świętowała w ubiegłym roku 30-lecie istnienia. Podczas jubileuszowego koncertu jej kapelmistrz otrzymał odznakę „Zasłużony dla Gminy Chocz”. Z Włodzimierzem Mrozińskim rozmawiamy o początkach i problemach, z którymi zmaga się zespół.

30 lat temu orkiestra rozpoczęła swoją działalność. Jak pan wspomina tamten czas?
Po kilku miesiącach mówiono, że nic z tego nie będzie. Ale doczekaliśmy pierwszych urodzin. Obchodziliśmy je uroczyście. Był bal, tańce, zespół. Każdy zastanawiał się, jak to długo będzie trwało. Ilość muzyków była imponująca, ponad 30 osób. Mieliśmy do dyspozycji bardzo małe pomieszczenie, w środku stał piec oraz bufet jak kiedyś w restauracjach . Próby trwały dwie godziny. Wszyscy grali na stojąco, wydawało się, że to będzie zniechęcające, ale tak nie było. Doczekaliśmy pięciu lat, a później kolejnych i kolejnych.

Gdzie się odbywały pierwsze próby?
W budynku, w którym się teraz znajdujemy (Gminny Ośrodek Kultury). Na dole przy sali jest pomieszczenie, gdzie teraz orkiestra ma magazyn. Tam wtedy graliśmy.

Pamięta pan premierowy koncert?
Popisowy występ orkiestry ma miejsce wtedy, kiedy idzie ona ulicą i gra. Wtedy właśnie taki marsz zrobiliśmy w stronę Rynku, choć większość nie umiała jeszcze maszerować jednocześnie grając, to szliśmy i graliśmy. To była listopadowa sobota, późne popołudnie. W ten sposób uczciliśmy rok działalności. Chcieliśmy pokazać społeczności Chocza, że orkiestra istnieje, więc wyszliśmy na zewnątrz.

Gdyby miał pan wybrać z tych wszystkich koncertów jeden, który najbardziej panu przypadł do gustu. To, który by to był?
Ten z ostatniego jubileuszu. Dlaczego? Bo program był bogaty, nie każda orkiestra może sobie pozwolić na zagranie takiego repertuaru. Prawie pełen zestaw instrumentów, taki jaki powinien być, aby te utwory wykonać. To w tym dniu tak było. Do tego doszedł jeszcze wokal.

Trudno jest zapanować nad taką grupą?
Czasami nerwy człowiek może stracić, ale jak chce się coś dobrze zrobić, to trzeba się poświęcić. Najważniejsze jest postanowienie i chęć do grania. Nieraz jak przedstawię członkom orkiestry jakiś utwór, pokażę melodykę, rytm to reagują z entuzjazmem. Takie podejście to pół roboty mniej. Nastawienie jest bardzo ważne w przeciwnym razie nauka trwa dłużej. Ostatecznie jednak wychodzą i bardzo dobrze grają.

Jakie plany ma orkiestra na najbliższe miesiące?
Pomysłów jest dużo, ale są pewne przeszkody. Nie ma nowego narybku. Może się zdarzyć, że to upadnie. Tego byśmy nie chcieli, byłoby bardzo szkoda. Jeśli nie będzie składu, to w takiej formie nie ma sensu prowadzić tego dalej. Czasami jak są luki, to wypożyczamy zaprzyjaźnionych muzyków z innych orkiestr.

Pochodzi pan z Chocza. Ile lat tutaj pan spędził?
Mieszkałem w Choczu od urodzenia do 1964 r., czyli 20 lat, choć dużo w tym czasie wyjeżdżałem, do Kalisza, Gdańska, Warszawy.

Co dla pana jako rodowitego choczanina oznacza wyróżnienie (tytuł „Zasłużony dla Gminy Chocz), które nadała panu Rada Miejska?
To miłe, że doceniono moją pracę. Cieszę się, że doceniono pracę społeczną, że to zauważono i jeszcze raz bardzo dziękuję.

Gdzie pan skończył szkołę muzyczną?
W Kaliszu. To był dobry czas. Bo od razu po skończeniu szkoły czekali z umową i już można było rozpoczynać pracę. Później równocześnie uczyłem w Pleszewie.

Czym się pan interesuje poza muzyką?
Ogrodnictwem, ale takim przydomowym. Turystyka, ryby, grzyby, nie lubię bezczynności. Żeby przygotować wszystko na próbę potrzeba czasu, to nie jest tak, że przychodzę i gram, podobnie jest z nauczycielami, którym więcej czasu zajmuje przygotowanie do lekcji niż sam pobyt w szkole.

* Włodzimierz Mroziński miłość do muzyki odziedziczył w genach. Jego tata grał na trąbce w orkiestrze dętej funkcjonującej przy miejscowej jednostce OSP. Kapelmistrz chockiej orkiestry jako 15-letni młodzieniec rozpoczął naukę gry na puzonie. Jego kariera zawodowa skupiła się na nauczaniu gry na instrumentach dętych. Pracował w różnych instytucjach - często dwóch, trzech równocześnie - i prowadził różne zespoły. Na emeryturę przeszedł w 2001 r., ale nie zrezygnował z prowadzenia chockiej orkiestry. Ma troje dzieci (dwie córki i syna) oraz dwie wnuczki. Za swą działalność artystyczną był wielokrotnie wyróżniany i odznaczany przez Polski Związek Chórów i Orkiestr.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pleszew.naszemiasto.pl Nasze Miasto