Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Dla mnie najważniejsze jest, żeby dzieci bawiły się tenisem”

Damian Cieślak
Damian Cieślak
Andrzej Poźniak od lat z sukcesami prowadzi UKS Chrobry Gizałki. Nam opowiedział o minionym sezonie, procesie treningowym, rywalizacji z Luboniem oraz swoich preferencjach

Kiedy i w jakich okolicznościach powstał UKS Chrobry Gizałki?
Formalnie klub został zarejestrowany w 1997 r. W październiku będziemy świętować 20-lecie. Tenis stołowy zawsze był popularną dyscypliną w gminie Gizałki. 2 lata przed powstaniem UKS-u zdobyliśmy medal na mistrzostwach ówczesnego województwa kaliskiego. Pokonaliśmy wtedy m.in. Ostrów Wlkp., który był już znany z wiodącego klubu tenisowego „Tajfun”. Prezes wojewódzkiego związku powiedział, że będziemy potrzebować 10 lat, aby powtórzyć ten sukces. Wystarczyły nam 4. I tak to się zaczęło. Na początku w organizacji klubu, pierwszych szkoleniach pomagali mi pleszewscy działacze tenisa stołowego: Marek Biernat i śp. Wiesiu Kikowski.

Jak często trenują tenisiści i tenisistki Chrobrego?
Zajęcia odbywają się 2 razy w tygodniu, w każdy wtorek i czwartek w godzinach 16.00-18.00. Czasami trenujemy pół godziny dłużej. To niewiele biorąc pod uwagę, że kluby, z którymi rywalizujemy w Wielkopolsce trenują 16 godzin tygodniowo, a nie miesięcznie. Ale budżet klubu z Lubonia wynosi 150 tys. zł rocznie, więc trudno się z nimi porównywać.

Na co pan zwraca największą uwagę podczas zajęć?
Dla mnie najważniejsze jest to, żeby młodzież dobrze się bawiła. Trening tenisa stołowego jest bardzo monotonny i tutaj trzymanie się ściśle dyscypliny treningowej prowadzi do zniechęcenia, do swoistej nudy, dlatego trzeba pozwolić dzieciom bawić się tenisem. Są różne szkoły. Jedni zaczynają od uderzeń forhendowych, drudzy bekhendowych, ja chcę żeby dziecko, jak najszybciej cieszyło się, że przebije piłeczkę 5, 6, 7 razy na 2 stronę stołu, bez względu na to, czy to jest efektywne czy nie, ono ma się cieszyć, że już coś umie. Dużą uwagę trzeba poświęcać na „ogólnorozwojówkę”. Dla mnie zawsze mottem były słowa twórcy Wunderteamu profesora Mulaka, który mówił, że: „z żadnego piłkarza, koszykarza nie zrobi się lekkoatlety, ale z każdego lekkoatlety zrobi się piłkarza, koszykarza, siatkarza”.

Co jest wyjątkowego w tenisie stołowym?
To, że jest to sport dla wszystkich, zwłaszcza dla tych, którzy przez swoją mniejszą sprawność fizyczną mogą czuć się wyobcowani ze sportu w ogóle. Tutaj nie ma znaczenia, jaki masz czas w biegu na 60 m albo, czy umiesz zrobić przewrót w przód. Chudy i gruby, niski i wysoki, jeżeli ma serce do pracy, to w tenisie stołowym na poziomie szkolnym może osiągnąć wszystko.

Czym więc musi się charakteryzować dobry pingpongista?
Najważniejsze jest wyszkolenie techniczne. Tenis stołowy jest tak wyjątkową dyscypliną, że na poziomie szkolnym, powiatowym czy amatorskim cechy motoryczne nie mają większego znaczenia, decydują umiejętności, to jest podstawa. Dopiero w starszej kategorii wiekowej - powiedzmy kadeta, juniora - gdy na zawodach wojewódzkich po 2 stronach stołu stają zawodnicy o podobnym wyszkoleniu, do głosu dochodzą czynniki motoryczne, psychika, koncentracja, pewność siebie, panowanie nad stresem.

W zakończonym sezonie zawodnicy Chrobrego uzyskali sporo cennych rezultatów. Do którego startu wraca pan najczęściej we wspomnieniach?
Trudno wybrać jeden występ dziewcząt, zwłaszcza dziewcząt, bo jednak większą uwagę koncentruje na nich. Dlaczego? Bo mówiąc żartobliwie są wierniejsze dyscyplinie. Miałem chłopaków, którzy zapowiadali się na bardzo dobrych zawodników, mieli ku temu wszelkie predyspozycje, dorównywali wszystkim zawodnikom z Wielkopolski. Ale niestety z czasem piłka nożna tak zawraca w głowie, że oni rezygnuję z tenisa. Dlatego nie mam pewności, że moja praca nie zostanie zmarnowana. Choć oczywiście są wyjątki. W minionym sezonie z bardzo dobrej strony pokazali się Jakub Krzaczkowski czy Filip Szczepaniak. A wracając do najbardziej pamiętnych występów, to przychodzi mi do głowy finał Gimnazjalnych Mistrzostw Wielkopolski, w którym rywalizowaliśmy z Luboniem. Wygrany pierwszy mecz Majki Majdeckiej, prowadzenie w drugim 1:0 Ewy Mazurek zwiastowało wielką sensację, bo w składzie naszych rywalek grały 3 i 17 rakieta w Polsce, a Majka zajmowała wtedy 67 pozycję. Rankingowo to była przepaść. Ostatecznie przegraliśmy, ale urwane sety w grze deblowej potwierdziły, że nie ma drastycznej różnicy między nami. Jest tylko większe doświadczenie, ogranie tamtych zawodniczek, które na co dzień występują w II lidze, a to procentuje w takich meczach o stawkę. Zresztą od 4-5 lat przegrywamy finał Mistrzostw Wielkopolski tylko z Luboniem.

Jak będą wyglądały przygotowania do nowego sezonu?
Drugi rok z rzędu na podstawie złożonego wniosku zostałem zakwalifikowany do ministerialnego programu „Klub”. Otrzymałem środki finansowe na pokrycie kosztów instruktora oraz wyjazdu na obóz sportowy. Także 20 sierpnia zabieram 10 zawodników na 11-dniową wyprawę do Osiecznej. W ubiegłym roku 6 moich podopiecznych trenowało pod okiem Leszka Kucharskiego w Lidzbarku Warmińskim. Dostałem od niego kartkę. Napisał: „wspaniałe dzieci. Takie grupy chciałbym mieć co roku i to jak najliczniejsze”. Ktoś powie, no dobrze, metodyczne działanie trenera, który chce za rok znów mieć taką ekipę i zarobić pieniądze, ale on tę kartkę wysłał jeszcze w czasie trwania obozu! To dla mnie jako opiekuna, trenera, nauczyciela jest najważniejsze, że moi zawodnicy są dobrymi uczniami, że przez te 20 lat nigdy nie przynieśli mi wstydu.

Wspólne treningi z 3-krotnym medalistą MŚ w grze podwójnej, wizyta w Gizałkach reprezentanta Polski, olimpijczyka Wanga Zeng Yi. Jak takie spotkania wpływają na młodych sportowców?
Bez wątpienia mają pozytywny wpływ. To były dla nich niezapomniane przeżycia. Zresztą sama historia „Wandżiego” jest niesamowita. Dzieci z zapartym tchem słuchały jego opowieści o tym, jak przyjechał do Polski, jak po raz I został mistrzem kraju, jak chciał pojechać na IO do Pekinu, do ojczystego kraju. Gdy pojawił się w Polski, poczuł się jak ptak wypuszczony z klatki. Nagle okazało się, że wszystko może, że może być kimś, a nie jednym z miliona. Wang był nadprogramowym dzieckiem w swojej rodzinie, więc jedyną szansę wyrwania się z 25-metrowego mieszkania stanowił sport. Był w kręgu zainteresowań chińskiej kadry, ale kiedy doszli do wniosku, że nie będzie czołówką, ani bezpośrednim zapleczem miejscowego tenisa, dostał zgodę na wyjazd.

Śledzi pan rozgrywki na tym najwyższym, światowym poziomie?
Tak, chociaż bez jakiegoś zacięcia, nie mam na to czasu. Tenisa stołowego w TV, mediach jest niewiele, więc trzeba byłoby śledzić Internet, a nie jestem jego fanem. Interesuje się naszą ligę, sprawdzam jak sobie radzą tenisiści z Wielkopolski.

Skąd się bierze taka dominacja Azjatów w tym sporcie?
Teoria jest powszechnie znana. Cała tajemnica, to czas reakcji. Wszystkie dyscypliny bazujące na szybkości dynamicznej, typu badminton, tenis stołowy są zdominowane przez Azjatów. To są uwarunkowania genetyczne, ale nie chodzi tylko o predyspozycje fizyczne. W Chinach to jest sport narodowy. Tam nikt nie odważy się powiedzieć, że piłka nożna jest najpopularniejszym sporem. Strata medali na IO w tej dyscyplinie sportu tj. żałoba narodowa.

Ma pan swoich ulubionych zawodników?
Zawsze podziwiałem Szwedów: Jana-Ove Waldnera czy Jorgena Perssona. Z tego młodszego pokolenia jestem pełen uznania dla Niemca Timo Bolla, który od wielu lat utrzymuje się na światowym poziomie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pleszew.naszemiasto.pl Nasze Miasto