Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

06. 05. 08 LUDZIE - Od Staszica do Mickiewicza

Janusz Jaros
- Bronek żył z planem. Często podczas zabawy wchodziła gosposia i przypominała, że za kwadrans będzie granie - tak rektora Uniwersytetu Adama Mickiewicza prof. Bronisława Marciniaka absolwenta LO im.

- Bronek żył z planem. Często podczas zabawy wchodziła gosposia i przypominała, że za kwadrans będzie granie - tak rektora Uniwersytetu Adama Mickiewicza prof. Bronisława Marciniaka absolwenta LO im. Stanisława Staszica wspomina Waldemar Fluder, kolega ze szkolnej ławy.

Ojciec rektora Arkadiusz Marciniak mieszka z rodziną młodego syna Olka, który prowadzi warsztat samochodowy. Obaj są szczęśliwi z sukcesu brata i syna. – Byłem mile zaskoczony, że syn wygrał wybory na rektora już w pierwszej turze.
To zdarzyło się po raz pierwszy. To wielka radość przy końcu mego życia. Cieszę się, że syn poszedł tak wysoko, najpierw naukowo, a teraz także w pewym sensie w zarządzaniu – mówi Arkadiusz Marciniak.- Na pewno nie jest proste kierować taką instytucją – mówi ojciec. Zna tego typu problemy bo przez lata sam kierował pleszewską Aparaturą. – Namawiałem brata całym sercem do kandydowania. Mówiłem mu: ,,Idź braciszku, jak możesz najwyżej, żebyś się wybijał i zapisał Pleszew jak nalepszymi zgłoskami” – mówi Aleksander Marciniak.
Poszedł w ślady ojca
Rodzina rektora po kądzieli pochodzi z Pleszewa, a po mieczu spod Jarocina. Dziadek ze strony ojca w Dortmundzie szkolił się na cukiernika. W czasie I wojny światowej został wcielony do niemieckiego wojska. Potem brał udział w Powstaniu Wielkopolskim. Po nim ożenił się z córką wiejskiego nauczyciela i zamieszkali w Pleszewie, gdzie prowadzili restaurację i pierwsze w Pleszewie kino z niemymi filmami i przygrywajacym pianistą. Później otworzyli restaurację przy ul. Poznańska 3, gdzie odbywały się słynne potańcówki. Dobrze się im powodziło. Dom był bardzo patriotyczny i katolicki. W 1939 roku ojciec rektora Arkadiusz zdał maturę w pleszewskim gimnazjum i zapisał się na studia. – Miałem zamiłowanie do przedmiotów ścisłych. Zapisałem się na chemię, ale we wrześniu wybuchła wojna – wspomina.
W czasie wojny Niemcy wyrzucili Marciniaków z domu. Ze swoich rzeczy zdążył tylko zabrać atlas Romera. Znaleźli schronienie w domu znanego wówczas fryzjera Spychałowicza przy rynku. Po wojnie pan Arkadiusz został dyrektorem Aparatury. Z synem rektorem dzieli się swoim doświadczeniem. – Z ludźmi trzeba rozmawiać argumentami. Nie można się unosić – mówi Arkadiusz Marciniak. – Najważniejszy jest dobór ludzi.
Trzeba mieć ograniczone zaufanie. Nie chodzi o to, że ktoś nas wypuści w maliny, ale każdy może się pomylić – dodał. Po ślubie pan Arkadiusz zamieszkał w domu żony. Zdała maturę w tym samym roku co on. Pracowała w Przedsiębiorstwie Obrotu Artykułami Spożywczymi PZGS. Jej rodzice pracowali u księżnej Czartoryskiej. Babcia rektora była garderobianą księżnej, a dziadek stolnikiem.
Mecz i wszystko precz
Marciniakowie mieli trójkę dzieci. Najstarsza Hania skończyła biologię, Bronek – chemię, a Olek – politechnikę. Pan Arkadiusz zapewnia, że nie wpływał na syna, by wybrał chemię, której jemu nie udało się studiować. – Bronek zawsze miał zamiłowanie do przedmiotów ścisłych, ale ze wszystkiego był bardzo dobry. Tylko z jednego przedmiotu miał ocenę dobrą: z prac ręcznych – wspomina brat Olek. – Uwielbialiśmy sport. Zostało nam z bratem takie powiedzenie:,, Jak mecz to wszystko precz”. Brali udział we wszystkich szkolnych zawodach. Grali w piłkę ręczną i siatkówkę. Jakie było ich dzieciństwo? – Jak to bracia. Kochaliśmy się i sprzeczaliśmy, ale ogólnie mieliśmy i mamy ze sobą bardzo drobe układy – zapewnia. – Raz ojciec kupił sobie kapelusz pilśniowy.
My go w zabawie zrzuciliśmy na zimię i podeptaliśmy. Sprawczynią była siostra. Ja uciekłem przez okno, siostra się schowała a oberwało się Bronkowi – wspomina ze śmiechem.
Wakacje dzieci spędzały nad jeziorem w ośrodku zakładowym w Osiecznej. To tam zrodziło się zamiłowanie rektora do kajaków. Na święta synowie dostawali w prezencie piłki. – Bronek jest taki zawzięty w grze, że kilka lat temu podczas meczu uszkodził sobie kolano i musiał mieć operację – mówi pan Arkadiusz. Dodaje, że tak samo zapalona do sportu jest córka rektora Ania, która ukończyła kurs spadochronowy.
Kocha Pleszew
W domu Marciniaków wszyscy muzykowali. – Brat grał na skrzypcach, ojciec na pianinie, a ja na pianinie i na gitarze – mówi Olek. Do dziś muzykują podczas rodzinnych zjazdów. Brat i ojciec zapewniają, że Bronisław ma wielki sentyment do Pleszewa. Cieszy się gdy miasto pojawia się w mediach, jak wtedy gdy na rynku stanęło największe jajko, które malował siostrzeniec rektora – Przemek. – Interesuje się życiem miasta. Jest zapraszany na uroczystości. Brał udział przy odsłanianiu tablicy ku czci pleszewianina prof. Sobeskiego- założyciela UAM – dodaje brat. Pan Arkadiusz ujawnił, że rozmawiał z synem o filii UAM w Pleszewie – Szkoda tej filii. To byly wielkie ambicje pleszewiaków, ale jej los był z góry przesądzony, bo uczelnia nie miała własnego lokum – uważa.
Bronek,
za kwadrans granie
Waldemar Fluder, chodził do klasy z rektorem do jednej klasy w pleszewskim liceum im. St. Staszica. – Kolega Bronek siedział ławkę przede mną. To był bardzo zdolny, ale i pracowity człowiek. Dla nas w latach 60. to był taki lepszy dom, jak to się mówiło dom z fortepianem gdzie były jeszcze tradycje przedwojenne.
Chodziliśmy tam na pączki lub ciastka. Bronek miał ułożony stał plan dnia. Nie było mowy żeby go złamać, bez względu na okoliczności. Przychodziła siostra, mama, albo gosposia i oświadczały:,, Bronek, koniec wizyty bo za kwadrans grasz na skrzypcach”. Ale jednocześnie był normalnym, bardzo użytecznym kolegą. I takim jest do dzisiaj. Jeździał z nami na wszystkie wycieczki szkolne. Dzięki naszym pedagogom państwu Jabczyńskim zjechaliśmy całą Polskę – opowiada Fluder. Na piwo nie chodzili, bo jak pamięta Fluder, kolega Marciniak nie pił, ale był na każdej prywatce. – Nie palił, ale napił się trochę wina.
Dziewczyny traktował tak jak każdy zdrowy chłopak. Podobał się dziewczynom. Ujmował je inteligencją i wysportowaniem. Ale nauka była dla niego na tyle ważna, że nawet najlepsza impreza musiała miec swój czas. Miał wszystko poplanowane. Chociaż na imieninach czy prywatkach starał się być do końca – mówi. Fluder twierdzi, że rektor dawał ściągać. Raz mu w ten sposób pomógł na sprawdzianie z matematyki. – Zrobił to w dyskretny sposób, chociaż wolał wszystko wytłumaczyć wcześniej. Chętnie udzielał koleżeńskich korepetycji. Był bardzo uczynny – dodał.
Mocne uderzenie
Koledzy z klasy spotykali się słuchając zagłuszanych wówczas rozgłośni radiowych jak Luksemburg czy Wolna Europa, które o godz. 18.10 puszczało przeboje zakazane wówczas we wschodniej Europie. Słuchali big-beatu i początków rocka-and-rolla. To słuchanie zaowocowało – w ósmej klasie założyli szkolny zespół rockowy. Zdobyli gitary z przystawkami elektrycznymi.
Wystąpili na dwóch szkolnych akademiach. – Marynarki fruwały w powietrzu, jak na koncertach, ale dyrekcja i ówczesne władze stwierdziły, że to jest zbyt nowoczesne, jak na szkołę z tradycjami i zakazali nam dalszych występów – wspomina Fluder. W zespole grali: Bronisław Marciniak – na solowej gitarze, Witold Szac na gitarze prowadzącej, Olek Ziemkiewicz na perkusji, Stanisław Szadziński na gitarze basowej, a Fluder na gitarze akustycznej. Śpiewali wszyscy. – To było mocne brzmienie – mówi.
Z kolegą rektorem spotkają się 7 czerwca na zjeździe rocznika urodzonego w 1950 roku. Pierwsze spotkanie było po 15 latach. Od tamtej pory spotykają się co pięć lat (inf. str 4).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pleszew.naszemiasto.pl Nasze Miasto